[DBZ / Star Trek] Nowe i stare Tipringi
: 26 sie 2013, 13:35
Jak już wspomniałam, ostatnio odkopałam swoje pierwsze fanfiki pisane na komputerze. Większość z nich to straszne shity, ale znalazłam jeden, który miał być z założenia zabawny i chyba nawet mu się udało. W każdym razie nie jest aż tak straszny, jak pozostałe i pomyślałam, że z sentymentu go tu wrzucę.
tytuł: Ze wspomnień Ti Pring – Ti Pring w Ginuy Force
autor: Vampircia
fandom: Dragon Ball Z
kategoria: 13+
ostrzeżenia: MS, golizna, lekka wulgarność i niewybredny humor
znajomość fandomu: chyba nie jest niezbędna
opis: Bohaterka moich dawnych marysuistycznych wynurzeń zostaje przydzielona do elitarnego oddziału, po to, żeby... zatańczyć na paradzie.
status: skończony
Proszę, przeczytajcie wstęp, jeśli jesteście zainteresowani lekturą fika
W czasach, kiedy byłam jeszcze młoda i głupia oraz pisałam fiki bez ogłady, stworzyłam serię o pewnej dzielnej Mary Sue w uniwersum Dragonbolowo-startrekowo-gwiezdnowojnowo-różnym. I jak już wspominałam w swojej analizie dzieła zakazanego w czasach neandertalskich wszystkie fanki DBZ piszące fanfiki marysuizowały się z sajańskim księciem, a moja MS na dodatek była człowieczo-vulcańską księżniczką, koksem i się poświęcała dla dobra swego rodu, przez co wstąpiła do armii Frezera. Jak to jednak w moim przypadku, jeden fanfik mi nie wystarczył, więc stworzyłam sequele, side stories i właśnie takie "Wspomnienia Ti Pring". I z tych wszystkich tekstów, ten chyba jako jedyny nadaje się na forum, choć i tak należy go czytać z przymrużeniem oka. Poprawiłam tylko literówki i interpunkcję. Styl pozwoliłam sobie zachować, bo bez niego, to już byłoby nie to samo. Zapraszam do lektury.
Ze wspomnień Ti Pring – Ti Pring w Ginuy Force
Frezer siedział w swoim biurze, jeśli można nazwać biurem przestronne pomieszczenie z wszelkimi wygodami i masą nowoczesnego sprzętu. Był zadowolony. Jego ostatnie podboje przyniosły mu wielką chwałę (przynajmniej wśród jego zwolenników) i niebawem miała się odbyć wspaniała parada z tej okazji, prezentacja sił militarnych i innego tego typu bajery. Frezer delektował się tą myślą, gdy nagle z zadumy wyrwał go głos Ginuy w skauterze.
- Przepraszam, czy mógłbym na słówko?
- Oczywiście, jestem u siebie.
Wkrótce do biura wszedł kapitan Ginuy i wyglądał na dość zatroskanego.
- Jakiś problem? – spytał Frezer prosto z mostu.
Ginuy zawahał się chwilę, po czym zrobił kilka kroków do przodu, wlepiając wzrok w podłogę.
- Chodzi o tę paradę. – zaczął niepewnie – Otóż Gerudo zachorował i nie będzie mógł wziąć udziału w pokazie.
- Chcesz powiedzieć, że Ginuy Force nie będzie w pełnym składzie? – przejął się Frezer.
- No właśnie, a mamy już opracowaną choreografię. Jesteśmy w kropce.
- Na pewno przesadzasz. Przejdzie mu do tego czasu.
- Oficer medyczny powiedział, że to poważne i że przez najbliższy miesiąc nie będzie zdolny do służby.
- I co ja mam teraz zrobić?! – zdenerwował się Frezer już nie na żarty – To miał być gwóźdź programu!
- Można by znaleźć zastępstwo, ale kto się nauczy choreografii w tak krótkim czasie?
- Nie wiem, później nad tym pomyślę, zdenerwowałeś mnie, teraz muszę odreagować, spływaj! – krzyknął Frezer, a Ginuy natychmiast wykonał rozkaz.
Frezer zestresowany usiadł na fotelu zawołał Zarbona żeby mu zaparzył ziółka, Dodorii natomiast kazał sporządzić listę oficerów, którzy ewentualnie nadawaliby się do Ginuy Force.
Jednak sprawy zamiast iść lepiej, szły coraz gorzej. Kilka godzin po wypiciu ziółek dostał komunikat od oficera łączności, że ja kiś ważniak chce z nim rozmawiać. Kazał więc przełączyć do swojej kwatery. Na ekranie pojawił się jakiś mężczyzna z niezbyt zadowoloną miną.
- Dzień dobry, my się znamy – oznajmił osobnik z ekranu. – Ja w sprawie tej planety, którą ostatnio od pana kupiliśmy.
- Coś z nią nie tak? – spytał Frezer.
- Już wyjaśniam. Pańscy ludzie chyba czegoś nie dopatrzyli, bo kolonizatorzy natknęli się na grupkę partyzantów ocalałych z czystki.
- Zaraz sprawdzę kto dowodził grupą uderzeniową. – To powiedziawszy skinął na Dodorię.
- Porucznik Ti Pring. – ten oznajmił wkrótce, sprawdziwszy to w komputerze.
- Dziękuję, że pan o tym powiedział. Do widzenia – pożegnał się Frezer, a rozmówca się wyłączył.
- Rany, co ja takiego zrobiłem, że mam tak nieudany dzień? – pomyślał Frezer.
Zaczął wywoływać Ti Pring, ale jej skauter nie odpowiadał co go jeszcze bardziej zdenerwowało.
- Ale się jej dostanie – powiedział.
- Zdaje się, że po ostatniej ważnej misji udostępnił jej pan na jakiś czas apartament dla uprzywilejowanych. – wtrącił się Zarbon – Moglibyśmy po nią pójść.
- Tak, przyprowadźcie mi tu panią Ti Pring i to bezzwłocznie! – oznajmił władczo.
- Tak jest! – Z tymi słowy Zarbon i Dodoria wyszli.
W tym samym czasie Ti Pring zażywała właśnie kąpieli w apartamencie dla uprzywilejowanych. Rozłożyła się w wannie i pomyślała jak to teraz jej jest przyjemnie. Dawno nie czuła się tak zrelaksowana.
Wtem drzwi do łazienki otworzyły się gwałtownie i weszli przez nie Zarbon wraz z Dodorią.
- Jasne, po co pukać? – zadrwiła oburzona Ti Pring.
- Pan Frezer chce się z tobą widzieć, natychmiast. – oznajmił oschle Zarbon, zmierzając razem z towarzyszem w jej kierunku.
- To może chociaż poczekacie aż się... hej! Co robicie, zbole?! – wydarła się kiedy chwycili ją pod pachy i wyciągnęli z wanny. Nie postawili jej tylko zaczęli wynosić ją z apartamentu – Puśćcie mnie!
- Pan Frezer nie będzie czekać w nieskończoność aż raczysz ruszyć swój leniwy tyłek. – Zarbon wyraźnie nie darzył jej sympatią po tym jak dała mu kosza.
- Ale... – Ti Pring zamilkła zaczynając sobie zdawać sprawę z powagi sytuacji.
Pachołkowie tyrana zanieśli szarpiącą się dziewczynę na miejsce i postawili na podłodze. Frezer odwrócił się w jej kierunku i nie spodziewając się widoku jaki zastanie lekko się zszokował. To znaczy wybałuszył oczy, a na jego twarzy pojawiły się kropelki potu.
- Zarbon, daj że jej jakieś okrycie, nie zapominaj, że jestem mężczyzną. – to powiedziawszy Frezer stanął za biurkiem żeby nie było widać jak mały mu sterczy.
Zarbon odpiął swój płaszcz i podał go Ti Pring. Szybko się nim owinęła, nie kryjąc zażenowania.
- A teraz zostawcie nas samych. – rozkazał podwładnym.
Zarbon i Doduś natychmiast zabrali się do opuszczenia pokoju.
- Masz przejebane – szepnął jeszcze Zarbon Ti Pring na odchodnym.
Ti Pring nie miała pojęcia co jest grane, ale zaczynała odczuwać coraz większy niepokój. Widok mierzącego jej poważnym spojrzeniem Frezera przyprawiał ją o zawroty głowy.
- No, pani porucznik, szkoda, że będę musiał wyznaczyć pani karę chłosty, bo ma pani... hmmm... ładne ciało, ale takie są zasady. Ma pani coś na swoją obronę?
- Ale... ale ja nie wiem o co chodzi – wyjęczała Ti Pring.
- Chodzi o pani misję na planecie Diarrhoea. Jakby użyć kolokwializmu: spieprzyła ją pani. – Na te słowa Ti Pring zrobiła zbolałą minę. – Ponadto nie odpowiedziała pani na wezwanie, co w sumie daje... – Wtem zadzwonił telefon. – Przepraszam na chwilę. – Frezer odebrał. – Halo? A, to ty. – Niespodziewanie ściszył głos. – To nie najlepszy moment. Co? Mały Tibi pobił dziecko sąsiadów? Chcą wiedzieć kto jest jego ojcem? – nagle zauważył, że Ti Pring się na niego patrzy. – To... moja kuzynka – skłamał i odszedł trochę dalej z telefonem.
Ti Pring poczuła, że robi się jej zimno. Była mokra, a peleryna Zarbona nie dawała zbyt wielkiego ciepła. Zaczęła więc podrygiwać żeby się ogrzać. Taniec zawsze jej dobrze robił.
Frezer w końcu odłożył słuchawkę i spojrzał na Ti Pring. Wtedy go olśniło. Przypomniała mu się rozmowa z Ginuy i kiedy tak patrzył na jej „balecik” wszystkie wątpliwości znikały. Cała jego złość minęła, a na jej miejsce weszło zadowolenie.
- Wiesz co, moja droga? Chyba byłem zbyt surowy – powiedział niespodziewanie. – Każdy oficer może popełnić jakiś błąd. – Ti Pring aż zdębiała na te słowa, a Frezer ciągnął dalej. – Dam ci szansę. Zastąpisz Gerudo na najbliższym pokazie.
- Ja?!
- Tak, ty. Jak się dobrze wywiążesz to puszczę ci płazem tamte przewinienia. Mniemam, że zgadzasz się wejść na ten czas do Ginuy Force?
- Tak jest! – Ti Pring zasalutowała.
Wtedy okrywając ją płachta zsunęła się na podłogę, a Ti Pring spiekła największego buraka w swoim życiu.
- Od tej pory tu pani mieszka. – Frezer pokazał Ti Pring kwaterę Ginuy Force. – Kapitan oddziału wyjaśni pani resztę.
- Zaraz, mam mieszkać w jednym pokoju z czterema chłopa?! – zbulwersowała się Ti Pring.
- Więc rezygnuje pani?
- Nie, nie, nie! Skąd! – szybko sprostowała.
- Zatem kontynuujcie, kapitanie.
Frezer przekazał pałeczkę Ginuy, a on wprowadził Ti Pring do kwatery.
- Cześć, witam, jak leci? – dały się słyszeć pomruki pozostałych członków Ginuy Force, którzy byli właśnie zajęci grą w karty.
Ti Pring spojrzała na nich. Wcale nie wykazywali jakiegoś szczególnego zainteresowania jej osobą.
- I tak się przygotowujecie do parady? Grając a karty? – rzekła Ti Pring.
- Mamy przerwę – odparł Recoon.
- No to może przyłączę się do was? – zakrzyknęła ochoczo Ti Pring i siadła obok reszty towarzystwa.
Pechowo, właśnie wtedy Ginuy zagwizdał.
- Dobra, koniec przerwy. Marsz na trening! – na te słowa wszyscy niechętnie udali się do sali ćwiczeń.
Ti Pring robiła pompki na dwóch palcach, tak jak reszta grupy i wyraźnie miała już dosyć.
- Co się tak ociągasz Ti Pring? Z życiem! – ponaglił ją Ginuy.
Dziewczyna zrobiła niepocieszoną minę i zebrała się w sobie by móc z siebie wykrzesać jeszcze choć trochę energii.
- Odpuść jej trochę, jest nie przyzwyczajona. – wtrącił Jisu.
- W oddziale specjalnym nie ma forów. Każdy musi sprostać wymogom. – rzekła dowódca.
Po zakończeniu pierwszej części gimnastyki, Ti Pring legła wyczerpana na podłogę.
- A teraz sobie pobiegamy. – oznajmił Ginuy.
- Przecież mieliśmy ćwiczyć kroki baletowe – zauważyła wreszcie Ti Pring.
- No proszę, tak ci spieszno? Myślisz, że możesz ćwiczyć kroki bez odpowiedniego przygotowania? Nie ma sprawy, zrób jaskółkę.
Ti Pring rozłożyła ręce na boki, prawą nogę dała w tył i uniosła. Zaraz potem zachwiała się i wyrżnęła dokładnie przed same stopy Ginuy.
- Dlatego odpowiednia sprawność fizyczna jest warunkiem koniecznym do ćwiczenia kroków baletowych. – podsumował. – Koniec obijania się, biegamy!
Po biegu nareszcie rozpoczęły się ćwiczenia związane z tańcem. Ku swemu rozczarowaniu Ti Pring stwierdziła, że wcale nie jest to takie proste. Co chwilę jej coś nie wychodziło i miała spore problemy z opanowaniem pewnych kroków. Ginuy wszystko musiał tłumaczyć jej dwa razy. Z tego wszystkiego trening się przedłużył. Dlatego tym bardziej wszyscy byli szczęśliwi kiedy wreszcie dobiegł końca.
Na kolację była fasolka. Możecie sobie wyobrazić przerażenie Ti Pring kiedy się okazało, że będzie spać pod Recoonem. To znaczy chodzi o pryczę, rzecz jasna. Ginuy miał uprzywilejowane miejsce, a reszta miała prycze. Ti Pring miała spać na dole, a Recoon na górze. Recoon i jego wielki zad.
- Panie Ginuy, może dałoby się zamienić łóżka, bo ja nie mam zamiaru spać pod tym klocem – rzekła zdesperowana dziewczyna.
- A co, boisz się, że się na ciebie zawali? – zaśmiał się Ginuy.
- Raczej boje się jego wiatrów po tej fasolce.
- Hej, Recoon! – krzyknął dowódca – Masz spać zadem do góry!
Recoon popatrzył się niego i podrapał się po głowie nie rozumiejąc o co chodzi. Ti Pring również się zmieszała.
- Jakby były jeszcze jakieś problemy to proszę to zgłosić – rzekł Ginuy i powrócił do własnych zajęć.
- Wielkie dzięki. – pomyślała z ironią Ti Pring.
To była CIĘŻKA noc. Nie ze względu na pierdy Recoona, ale na wszechobecne chrapanie. Poziom decybeli w pomieszczeniu znacznie przekraczał dawkę zdatną do spokojnego snu. Ti Pring okładała po kolei wszystkich poduszkami, a kiedy i to nie pomogło, poszła do łazienki i tam spędziła noc.
Kolejne były już bardziej do wytrzymania, bo opracowała dobry patent. Podwędzała ser ze stołówki i zatykała sobie nim uszy. Jeśli chodzi zaś o trening to wciąż miała problemy z niektórymi krokami, zwłaszcza z jaskółką, a do parady było coraz mniej czasu.
W końcu pewnej nocy nastąpił przełom. Była to noc przed dniem, w którym miała się odbyć parada. Jisu wstał i poszedł się wysikać. Kiedy wszedł do łazienki okazało się, że Ti Pring tam urzęduje. Nie załatwiała jednak potrzeb naturalnych.
- Ti Pring, co tu robisz o tej porze? – zdumiał się.
- Prawdę powiedziawszy to trenuję – powiedziała speszona (można się zastanawiać jak da się trenować w łazience, ale załóżmy, że była obszerna, w końcu to oddział specjalny). – Jutro parada, a ja jestem totalnie nieprzygotowana. Jak spieprzę, to Frezer nie odpuści mi kary.
- Na pewno nie jest tak źle – pocieszył ją, ale ona zrobiła tylko smutną minę. – Posłuchaj – rzekł po chwili, widząc jej zatroskanie. – Mamy jeszcze trochę czasu, jak chcesz to mogę ci pomóc. – Ti Pring uśmiechnęła się. – Ale najpierw muszę się wysikać.
Po wysikaniu się Jisu zabrał się do roboty i zaczął tłumaczyć Ti Pring wszystkie kroki. Wykonywała wszystko pod jego nadzorem i szło jej coraz lepiej. Prawie pół nocy spędzili na treningu. Wreszcie Ti Pring była już gotowa.
- Doskonale, spróbuj na koniec zrobić jaskółkę – powiedział Jisu.
Ti Pring zebrała się w sobie i poczęła wykonywać tę trudną figurę. Na początku lekko się zachwiała, ale szybko złapała równowagę i udało jej się zrobić jaskółkę tak, jak należy.
- Udało mi się, udało! – zaczęła wykrzykiwać skacząc z radości.
- No widzisz – ucieszył się Jisu.
Ti Pring z euforii rzuciła mu się na szyję. Jisu objął ją w pasie i zakręcił dookoła śmiejąc się radośnie i patrząc jej prosto w oczy. Nic dziwnego, że wkrótce oboje upadli na podłogę. Ti Pring wylądowała na nim, a ich spojrzenia się spotkały. Wtedy pomyślała sobie jak to już dawno nie znajdowała się w podobnej sytuacji. Vegeta właśnie zajmował się podbijaniem Ziemi, a ich pożegnanie nie było zbyt gorące.
- Przez ostatni rok byłam bardzo samotna – wypaliła niespodziewanie.
- Naprawdę? – szepnął obejmując ją.
Ginuy ziewnął i przeciągnął się. Po chwili obudzili się także Recoon i Baata. Był już ranek.
- Zaraz, a gdzie Jisu i Ti Pring? – zdziwił się Baata.
- Musiałeś spać jak zabity skoro nic nie słyszałeś – zauważył Ginuy.
Podszedł do drzwi łazienki i zapukał.
- Hej, Jisu, Ti Pring, wyłazić stamtąd! Już ranek!
- Co, gdzie, kiedy? – obudziła się Ti Pring.
- A było tak fajnie – ziewnął Jisu, zaczynając powoli ubierać bieliznę.
- I następnym razem bzykajcie się gdzie indziej! – dodał Ginuy. – Ściany są cienkie!
To był wspaniały widok. Wiwatujące tłumy, orkiestra i zbrojny pochód z Ginuy Force na czele. Frezer siedział na uprzywilejowanym miejscu i napawał się scenerią, a towarzyszyła mu jego obstawa czyli Zarbuś i Doduś (po co Frezerowi obstawa?). No i rzecz jasna nie zabrakło także King Colda i Coolera.
Ti Pring miała podkrążone oczy z niewyspania, ale z dużej odległości nie było tego widać.
- To był dobry pomysł z tym zastępstwem, synu. – rzekł King Cold – Muszę przyznać, że ta mała wygląda zdecydowanie estetycznej niż Gerudo.
- Ale lepiej wyglądałaby nago, w mojej sypialni. – stwierdził lubieżnik Cooler.
- Zamknij się, zboczeńcu! Tylko ci dupy w głowi! – wkurzył się Frezer. – Jak mi tkniesz jakąś podwładną to cię skopię po jajkach!
- Od kiedy to robisz za opokę moralności? – zakpił Cooler.
- Dobra, teraz przegiąłeś! – Frezer zamalował bratu w twarz, na co ten mu oddał.
- Uspokójcie się, synkowie! – Cold ich rozdzielił. – Podziwiajcie paradę. – Posłuchali go.
Właśnie zbliżał się punkt kulminacyjny, czyli elitarna jednostka w akcji.
- Jesteśmy oddziałem specjalnym! Jest nas pięciu, tak jak ilość palców w dłoni! – Dało się słyszeć głupkowaty wierszyk.
Ginuy Force zaczęło odstawiać balecik, którego opis zostanie tu pominięty, gdyż żadne słowa nie są w stanie oddać tego wyczynu.
Na koniec Ti Pring miała zrobić jaskółkę. Ustawiła się więc w odpowiedniej pozycji i już miała nadzieję, że jej wyjdzie, kiedy ze zmęczenia straciła równowagę i upadła. Frezer widząc to złapał się z zażenowaniem za głowę.
- Nie było tak źle – rzekł Jisu, pomagając Ti Pring wstać.
- Już po mnie – jęknęła dziewczyna.
Nagle dał się słyszeć krzyk jakiejś kobiety:
- Ratunku, oni mają taktyczny pocisk nuklearny! – Wskazała na grupkę humanoidów, czających się za jednym z budynków.
- Tak, jesteśmy Antyfrezerjańskim Frontem Ludowym i nie zawahamy się go użyć, jeśli nie spełnicie naszych żądań – powiedział ich przywódca (tak, wiem, musieli być bardzo głupi skoro porywali się na coś takiego). Parę osób zemdlało.
- Nie pozwolimy wam! – oznajmił władczym głosem Ginuy. – Eskadra, za mną!
Wszyscy, łącznie z Ti Pring, rzucili się na AFL. Rozgromili ich w kilka sekund i stanęli na środku pobojowiska w efektownych pozach. Tłum wiwatował, a saperzy zajęli się pociskiem.
Frezer z dumą przyjmował gratulacje za tak zaradnych żołnierzy.
Imperator był pod takim wrażeniem akcji rozgromienia AFL, że odpuścił Ti Pring przewinienia, mimo tej nieudanej jaskółki. Gerudo wrócił z chorobowego i Ti Pring już nie musiała go zastępować. Za to spotykała się jeszcze z Jisu. Ale tylko przez kilka tygodni, bo na jednej z misji złapał jakąś chorobę weneryczną i w ten sposób skończył się ich związek (chlip:(). Vegeta wracał z Ziemi, a Ti Pring od tej pory chodziła ze skauterem do łazienki.
Koniec
Jeśli ktoś jest ciekaw jak naprawdę wyglądało Ginyu Force w akcji, to proszę: https://www.youtube.com/watch?v=3v30HToswDs (warto)
tytuł: Ze wspomnień Ti Pring – Ti Pring w Ginuy Force
autor: Vampircia
fandom: Dragon Ball Z
kategoria: 13+
ostrzeżenia: MS, golizna, lekka wulgarność i niewybredny humor
znajomość fandomu: chyba nie jest niezbędna
opis: Bohaterka moich dawnych marysuistycznych wynurzeń zostaje przydzielona do elitarnego oddziału, po to, żeby... zatańczyć na paradzie.
status: skończony
Proszę, przeczytajcie wstęp, jeśli jesteście zainteresowani lekturą fika
Wstęp
W czasach, kiedy byłam jeszcze młoda i głupia oraz pisałam fiki bez ogłady, stworzyłam serię o pewnej dzielnej Mary Sue w uniwersum Dragonbolowo-startrekowo-gwiezdnowojnowo-różnym. I jak już wspominałam w swojej analizie dzieła zakazanego w czasach neandertalskich wszystkie fanki DBZ piszące fanfiki marysuizowały się z sajańskim księciem, a moja MS na dodatek była człowieczo-vulcańską księżniczką, koksem i się poświęcała dla dobra swego rodu, przez co wstąpiła do armii Frezera. Jak to jednak w moim przypadku, jeden fanfik mi nie wystarczył, więc stworzyłam sequele, side stories i właśnie takie "Wspomnienia Ti Pring". I z tych wszystkich tekstów, ten chyba jako jedyny nadaje się na forum, choć i tak należy go czytać z przymrużeniem oka. Poprawiłam tylko literówki i interpunkcję. Styl pozwoliłam sobie zachować, bo bez niego, to już byłoby nie to samo. Zapraszam do lektury.
Ze wspomnień Ti Pring – Ti Pring w Ginuy Force
Frezer siedział w swoim biurze, jeśli można nazwać biurem przestronne pomieszczenie z wszelkimi wygodami i masą nowoczesnego sprzętu. Był zadowolony. Jego ostatnie podboje przyniosły mu wielką chwałę (przynajmniej wśród jego zwolenników) i niebawem miała się odbyć wspaniała parada z tej okazji, prezentacja sił militarnych i innego tego typu bajery. Frezer delektował się tą myślą, gdy nagle z zadumy wyrwał go głos Ginuy w skauterze.
- Przepraszam, czy mógłbym na słówko?
- Oczywiście, jestem u siebie.
Wkrótce do biura wszedł kapitan Ginuy i wyglądał na dość zatroskanego.
- Jakiś problem? – spytał Frezer prosto z mostu.
Ginuy zawahał się chwilę, po czym zrobił kilka kroków do przodu, wlepiając wzrok w podłogę.
- Chodzi o tę paradę. – zaczął niepewnie – Otóż Gerudo zachorował i nie będzie mógł wziąć udziału w pokazie.
- Chcesz powiedzieć, że Ginuy Force nie będzie w pełnym składzie? – przejął się Frezer.
- No właśnie, a mamy już opracowaną choreografię. Jesteśmy w kropce.
- Na pewno przesadzasz. Przejdzie mu do tego czasu.
- Oficer medyczny powiedział, że to poważne i że przez najbliższy miesiąc nie będzie zdolny do służby.
- I co ja mam teraz zrobić?! – zdenerwował się Frezer już nie na żarty – To miał być gwóźdź programu!
- Można by znaleźć zastępstwo, ale kto się nauczy choreografii w tak krótkim czasie?
- Nie wiem, później nad tym pomyślę, zdenerwowałeś mnie, teraz muszę odreagować, spływaj! – krzyknął Frezer, a Ginuy natychmiast wykonał rozkaz.
Frezer zestresowany usiadł na fotelu zawołał Zarbona żeby mu zaparzył ziółka, Dodorii natomiast kazał sporządzić listę oficerów, którzy ewentualnie nadawaliby się do Ginuy Force.
Jednak sprawy zamiast iść lepiej, szły coraz gorzej. Kilka godzin po wypiciu ziółek dostał komunikat od oficera łączności, że ja kiś ważniak chce z nim rozmawiać. Kazał więc przełączyć do swojej kwatery. Na ekranie pojawił się jakiś mężczyzna z niezbyt zadowoloną miną.
- Dzień dobry, my się znamy – oznajmił osobnik z ekranu. – Ja w sprawie tej planety, którą ostatnio od pana kupiliśmy.
- Coś z nią nie tak? – spytał Frezer.
- Już wyjaśniam. Pańscy ludzie chyba czegoś nie dopatrzyli, bo kolonizatorzy natknęli się na grupkę partyzantów ocalałych z czystki.
- Zaraz sprawdzę kto dowodził grupą uderzeniową. – To powiedziawszy skinął na Dodorię.
- Porucznik Ti Pring. – ten oznajmił wkrótce, sprawdziwszy to w komputerze.
- Dziękuję, że pan o tym powiedział. Do widzenia – pożegnał się Frezer, a rozmówca się wyłączył.
- Rany, co ja takiego zrobiłem, że mam tak nieudany dzień? – pomyślał Frezer.
Zaczął wywoływać Ti Pring, ale jej skauter nie odpowiadał co go jeszcze bardziej zdenerwowało.
- Ale się jej dostanie – powiedział.
- Zdaje się, że po ostatniej ważnej misji udostępnił jej pan na jakiś czas apartament dla uprzywilejowanych. – wtrącił się Zarbon – Moglibyśmy po nią pójść.
- Tak, przyprowadźcie mi tu panią Ti Pring i to bezzwłocznie! – oznajmił władczo.
- Tak jest! – Z tymi słowy Zarbon i Dodoria wyszli.
W tym samym czasie Ti Pring zażywała właśnie kąpieli w apartamencie dla uprzywilejowanych. Rozłożyła się w wannie i pomyślała jak to teraz jej jest przyjemnie. Dawno nie czuła się tak zrelaksowana.
Wtem drzwi do łazienki otworzyły się gwałtownie i weszli przez nie Zarbon wraz z Dodorią.
- Jasne, po co pukać? – zadrwiła oburzona Ti Pring.
- Pan Frezer chce się z tobą widzieć, natychmiast. – oznajmił oschle Zarbon, zmierzając razem z towarzyszem w jej kierunku.
- To może chociaż poczekacie aż się... hej! Co robicie, zbole?! – wydarła się kiedy chwycili ją pod pachy i wyciągnęli z wanny. Nie postawili jej tylko zaczęli wynosić ją z apartamentu – Puśćcie mnie!
- Pan Frezer nie będzie czekać w nieskończoność aż raczysz ruszyć swój leniwy tyłek. – Zarbon wyraźnie nie darzył jej sympatią po tym jak dała mu kosza.
- Ale... – Ti Pring zamilkła zaczynając sobie zdawać sprawę z powagi sytuacji.
Pachołkowie tyrana zanieśli szarpiącą się dziewczynę na miejsce i postawili na podłodze. Frezer odwrócił się w jej kierunku i nie spodziewając się widoku jaki zastanie lekko się zszokował. To znaczy wybałuszył oczy, a na jego twarzy pojawiły się kropelki potu.
- Zarbon, daj że jej jakieś okrycie, nie zapominaj, że jestem mężczyzną. – to powiedziawszy Frezer stanął za biurkiem żeby nie było widać jak mały mu sterczy.
Zarbon odpiął swój płaszcz i podał go Ti Pring. Szybko się nim owinęła, nie kryjąc zażenowania.
- A teraz zostawcie nas samych. – rozkazał podwładnym.
Zarbon i Doduś natychmiast zabrali się do opuszczenia pokoju.
- Masz przejebane – szepnął jeszcze Zarbon Ti Pring na odchodnym.
Ti Pring nie miała pojęcia co jest grane, ale zaczynała odczuwać coraz większy niepokój. Widok mierzącego jej poważnym spojrzeniem Frezera przyprawiał ją o zawroty głowy.
- No, pani porucznik, szkoda, że będę musiał wyznaczyć pani karę chłosty, bo ma pani... hmmm... ładne ciało, ale takie są zasady. Ma pani coś na swoją obronę?
- Ale... ale ja nie wiem o co chodzi – wyjęczała Ti Pring.
- Chodzi o pani misję na planecie Diarrhoea. Jakby użyć kolokwializmu: spieprzyła ją pani. – Na te słowa Ti Pring zrobiła zbolałą minę. – Ponadto nie odpowiedziała pani na wezwanie, co w sumie daje... – Wtem zadzwonił telefon. – Przepraszam na chwilę. – Frezer odebrał. – Halo? A, to ty. – Niespodziewanie ściszył głos. – To nie najlepszy moment. Co? Mały Tibi pobił dziecko sąsiadów? Chcą wiedzieć kto jest jego ojcem? – nagle zauważył, że Ti Pring się na niego patrzy. – To... moja kuzynka – skłamał i odszedł trochę dalej z telefonem.
Ti Pring poczuła, że robi się jej zimno. Była mokra, a peleryna Zarbona nie dawała zbyt wielkiego ciepła. Zaczęła więc podrygiwać żeby się ogrzać. Taniec zawsze jej dobrze robił.
Frezer w końcu odłożył słuchawkę i spojrzał na Ti Pring. Wtedy go olśniło. Przypomniała mu się rozmowa z Ginuy i kiedy tak patrzył na jej „balecik” wszystkie wątpliwości znikały. Cała jego złość minęła, a na jej miejsce weszło zadowolenie.
- Wiesz co, moja droga? Chyba byłem zbyt surowy – powiedział niespodziewanie. – Każdy oficer może popełnić jakiś błąd. – Ti Pring aż zdębiała na te słowa, a Frezer ciągnął dalej. – Dam ci szansę. Zastąpisz Gerudo na najbliższym pokazie.
- Ja?!
- Tak, ty. Jak się dobrze wywiążesz to puszczę ci płazem tamte przewinienia. Mniemam, że zgadzasz się wejść na ten czas do Ginuy Force?
- Tak jest! – Ti Pring zasalutowała.
Wtedy okrywając ją płachta zsunęła się na podłogę, a Ti Pring spiekła największego buraka w swoim życiu.
- Od tej pory tu pani mieszka. – Frezer pokazał Ti Pring kwaterę Ginuy Force. – Kapitan oddziału wyjaśni pani resztę.
- Zaraz, mam mieszkać w jednym pokoju z czterema chłopa?! – zbulwersowała się Ti Pring.
- Więc rezygnuje pani?
- Nie, nie, nie! Skąd! – szybko sprostowała.
- Zatem kontynuujcie, kapitanie.
Frezer przekazał pałeczkę Ginuy, a on wprowadził Ti Pring do kwatery.
- Cześć, witam, jak leci? – dały się słyszeć pomruki pozostałych członków Ginuy Force, którzy byli właśnie zajęci grą w karty.
Ti Pring spojrzała na nich. Wcale nie wykazywali jakiegoś szczególnego zainteresowania jej osobą.
- I tak się przygotowujecie do parady? Grając a karty? – rzekła Ti Pring.
- Mamy przerwę – odparł Recoon.
- No to może przyłączę się do was? – zakrzyknęła ochoczo Ti Pring i siadła obok reszty towarzystwa.
Pechowo, właśnie wtedy Ginuy zagwizdał.
- Dobra, koniec przerwy. Marsz na trening! – na te słowa wszyscy niechętnie udali się do sali ćwiczeń.
Ti Pring robiła pompki na dwóch palcach, tak jak reszta grupy i wyraźnie miała już dosyć.
- Co się tak ociągasz Ti Pring? Z życiem! – ponaglił ją Ginuy.
Dziewczyna zrobiła niepocieszoną minę i zebrała się w sobie by móc z siebie wykrzesać jeszcze choć trochę energii.
- Odpuść jej trochę, jest nie przyzwyczajona. – wtrącił Jisu.
- W oddziale specjalnym nie ma forów. Każdy musi sprostać wymogom. – rzekła dowódca.
Po zakończeniu pierwszej części gimnastyki, Ti Pring legła wyczerpana na podłogę.
- A teraz sobie pobiegamy. – oznajmił Ginuy.
- Przecież mieliśmy ćwiczyć kroki baletowe – zauważyła wreszcie Ti Pring.
- No proszę, tak ci spieszno? Myślisz, że możesz ćwiczyć kroki bez odpowiedniego przygotowania? Nie ma sprawy, zrób jaskółkę.
Ti Pring rozłożyła ręce na boki, prawą nogę dała w tył i uniosła. Zaraz potem zachwiała się i wyrżnęła dokładnie przed same stopy Ginuy.
- Dlatego odpowiednia sprawność fizyczna jest warunkiem koniecznym do ćwiczenia kroków baletowych. – podsumował. – Koniec obijania się, biegamy!
Po biegu nareszcie rozpoczęły się ćwiczenia związane z tańcem. Ku swemu rozczarowaniu Ti Pring stwierdziła, że wcale nie jest to takie proste. Co chwilę jej coś nie wychodziło i miała spore problemy z opanowaniem pewnych kroków. Ginuy wszystko musiał tłumaczyć jej dwa razy. Z tego wszystkiego trening się przedłużył. Dlatego tym bardziej wszyscy byli szczęśliwi kiedy wreszcie dobiegł końca.
Na kolację była fasolka. Możecie sobie wyobrazić przerażenie Ti Pring kiedy się okazało, że będzie spać pod Recoonem. To znaczy chodzi o pryczę, rzecz jasna. Ginuy miał uprzywilejowane miejsce, a reszta miała prycze. Ti Pring miała spać na dole, a Recoon na górze. Recoon i jego wielki zad.
- Panie Ginuy, może dałoby się zamienić łóżka, bo ja nie mam zamiaru spać pod tym klocem – rzekła zdesperowana dziewczyna.
- A co, boisz się, że się na ciebie zawali? – zaśmiał się Ginuy.
- Raczej boje się jego wiatrów po tej fasolce.
- Hej, Recoon! – krzyknął dowódca – Masz spać zadem do góry!
Recoon popatrzył się niego i podrapał się po głowie nie rozumiejąc o co chodzi. Ti Pring również się zmieszała.
- Jakby były jeszcze jakieś problemy to proszę to zgłosić – rzekł Ginuy i powrócił do własnych zajęć.
- Wielkie dzięki. – pomyślała z ironią Ti Pring.
To była CIĘŻKA noc. Nie ze względu na pierdy Recoona, ale na wszechobecne chrapanie. Poziom decybeli w pomieszczeniu znacznie przekraczał dawkę zdatną do spokojnego snu. Ti Pring okładała po kolei wszystkich poduszkami, a kiedy i to nie pomogło, poszła do łazienki i tam spędziła noc.
Kolejne były już bardziej do wytrzymania, bo opracowała dobry patent. Podwędzała ser ze stołówki i zatykała sobie nim uszy. Jeśli chodzi zaś o trening to wciąż miała problemy z niektórymi krokami, zwłaszcza z jaskółką, a do parady było coraz mniej czasu.
W końcu pewnej nocy nastąpił przełom. Była to noc przed dniem, w którym miała się odbyć parada. Jisu wstał i poszedł się wysikać. Kiedy wszedł do łazienki okazało się, że Ti Pring tam urzęduje. Nie załatwiała jednak potrzeb naturalnych.
- Ti Pring, co tu robisz o tej porze? – zdumiał się.
- Prawdę powiedziawszy to trenuję – powiedziała speszona (można się zastanawiać jak da się trenować w łazience, ale załóżmy, że była obszerna, w końcu to oddział specjalny). – Jutro parada, a ja jestem totalnie nieprzygotowana. Jak spieprzę, to Frezer nie odpuści mi kary.
- Na pewno nie jest tak źle – pocieszył ją, ale ona zrobiła tylko smutną minę. – Posłuchaj – rzekł po chwili, widząc jej zatroskanie. – Mamy jeszcze trochę czasu, jak chcesz to mogę ci pomóc. – Ti Pring uśmiechnęła się. – Ale najpierw muszę się wysikać.
Po wysikaniu się Jisu zabrał się do roboty i zaczął tłumaczyć Ti Pring wszystkie kroki. Wykonywała wszystko pod jego nadzorem i szło jej coraz lepiej. Prawie pół nocy spędzili na treningu. Wreszcie Ti Pring była już gotowa.
- Doskonale, spróbuj na koniec zrobić jaskółkę – powiedział Jisu.
Ti Pring zebrała się w sobie i poczęła wykonywać tę trudną figurę. Na początku lekko się zachwiała, ale szybko złapała równowagę i udało jej się zrobić jaskółkę tak, jak należy.
- Udało mi się, udało! – zaczęła wykrzykiwać skacząc z radości.
- No widzisz – ucieszył się Jisu.
Ti Pring z euforii rzuciła mu się na szyję. Jisu objął ją w pasie i zakręcił dookoła śmiejąc się radośnie i patrząc jej prosto w oczy. Nic dziwnego, że wkrótce oboje upadli na podłogę. Ti Pring wylądowała na nim, a ich spojrzenia się spotkały. Wtedy pomyślała sobie jak to już dawno nie znajdowała się w podobnej sytuacji. Vegeta właśnie zajmował się podbijaniem Ziemi, a ich pożegnanie nie było zbyt gorące.
- Przez ostatni rok byłam bardzo samotna – wypaliła niespodziewanie.
- Naprawdę? – szepnął obejmując ją.
Ginuy ziewnął i przeciągnął się. Po chwili obudzili się także Recoon i Baata. Był już ranek.
- Zaraz, a gdzie Jisu i Ti Pring? – zdziwił się Baata.
- Musiałeś spać jak zabity skoro nic nie słyszałeś – zauważył Ginuy.
Podszedł do drzwi łazienki i zapukał.
- Hej, Jisu, Ti Pring, wyłazić stamtąd! Już ranek!
- Co, gdzie, kiedy? – obudziła się Ti Pring.
- A było tak fajnie – ziewnął Jisu, zaczynając powoli ubierać bieliznę.
- I następnym razem bzykajcie się gdzie indziej! – dodał Ginuy. – Ściany są cienkie!
To był wspaniały widok. Wiwatujące tłumy, orkiestra i zbrojny pochód z Ginuy Force na czele. Frezer siedział na uprzywilejowanym miejscu i napawał się scenerią, a towarzyszyła mu jego obstawa czyli Zarbuś i Doduś (po co Frezerowi obstawa?). No i rzecz jasna nie zabrakło także King Colda i Coolera.
Ti Pring miała podkrążone oczy z niewyspania, ale z dużej odległości nie było tego widać.
- To był dobry pomysł z tym zastępstwem, synu. – rzekł King Cold – Muszę przyznać, że ta mała wygląda zdecydowanie estetycznej niż Gerudo.
- Ale lepiej wyglądałaby nago, w mojej sypialni. – stwierdził lubieżnik Cooler.
- Zamknij się, zboczeńcu! Tylko ci dupy w głowi! – wkurzył się Frezer. – Jak mi tkniesz jakąś podwładną to cię skopię po jajkach!
- Od kiedy to robisz za opokę moralności? – zakpił Cooler.
- Dobra, teraz przegiąłeś! – Frezer zamalował bratu w twarz, na co ten mu oddał.
- Uspokójcie się, synkowie! – Cold ich rozdzielił. – Podziwiajcie paradę. – Posłuchali go.
Właśnie zbliżał się punkt kulminacyjny, czyli elitarna jednostka w akcji.
- Jesteśmy oddziałem specjalnym! Jest nas pięciu, tak jak ilość palców w dłoni! – Dało się słyszeć głupkowaty wierszyk.
Ginuy Force zaczęło odstawiać balecik, którego opis zostanie tu pominięty, gdyż żadne słowa nie są w stanie oddać tego wyczynu.
Na koniec Ti Pring miała zrobić jaskółkę. Ustawiła się więc w odpowiedniej pozycji i już miała nadzieję, że jej wyjdzie, kiedy ze zmęczenia straciła równowagę i upadła. Frezer widząc to złapał się z zażenowaniem za głowę.
- Nie było tak źle – rzekł Jisu, pomagając Ti Pring wstać.
- Już po mnie – jęknęła dziewczyna.
Nagle dał się słyszeć krzyk jakiejś kobiety:
- Ratunku, oni mają taktyczny pocisk nuklearny! – Wskazała na grupkę humanoidów, czających się za jednym z budynków.
- Tak, jesteśmy Antyfrezerjańskim Frontem Ludowym i nie zawahamy się go użyć, jeśli nie spełnicie naszych żądań – powiedział ich przywódca (tak, wiem, musieli być bardzo głupi skoro porywali się na coś takiego). Parę osób zemdlało.
- Nie pozwolimy wam! – oznajmił władczym głosem Ginuy. – Eskadra, za mną!
Wszyscy, łącznie z Ti Pring, rzucili się na AFL. Rozgromili ich w kilka sekund i stanęli na środku pobojowiska w efektownych pozach. Tłum wiwatował, a saperzy zajęli się pociskiem.
Frezer z dumą przyjmował gratulacje za tak zaradnych żołnierzy.
Imperator był pod takim wrażeniem akcji rozgromienia AFL, że odpuścił Ti Pring przewinienia, mimo tej nieudanej jaskółki. Gerudo wrócił z chorobowego i Ti Pring już nie musiała go zastępować. Za to spotykała się jeszcze z Jisu. Ale tylko przez kilka tygodni, bo na jednej z misji złapał jakąś chorobę weneryczną i w ten sposób skończył się ich związek (chlip:(). Vegeta wracał z Ziemi, a Ti Pring od tej pory chodziła ze skauterem do łazienki.
Koniec
Jeśli ktoś jest ciekaw jak naprawdę wyglądało Ginyu Force w akcji, to proszę: https://www.youtube.com/watch?v=3v30HToswDs (warto)