Ciężko było odmierzyć ten rozdział, więc przepraszam, jeśli za długi. Po prostu dużo się w nim dzieje. Właściwie mam wiele do powiedzenia odnośnie tego rozdział, ale stwierdziłam, że będę się tłumaczyć, jak już przeczytacie
Rozdział II
Na trybunach panowało ożywienie, choć walki się jeszcze nie rozpoczęły. Ci, którzy znali zawodników, mogli mniej więcej próbować przewidzieć, jakie będą wyniki.
- Trunks chyba większego pecha nie mógł mieć – skomentował Yamcha.
- Prawdę powiedziawszy i tak była niewielka szansa, że wygra pierwszą walkę. Spójrz na konkurencję – zauważył Kuririn. Bulma posłała mu mordercze spojrzenie. - No co, sama mówiłaś, że się opuścił.
- Nigdy nic nie wiadomo – odparła kobieta.
- Racja, racja. Zawsze może się wydarzyć, coś niespodziewanego – dodał Roshi.
- Dobra, kto uważa, że coś nas dzisiaj zaskoczy? - spytał Kuririn.
Tylko Bulma i Roshi podnieśli rękę.
- W takim razie, jeśli będzie przewidywalnie, stawiacie nam obiad i vice versa, jeśli coś nas zaskoczy – powiedział Kuririn, zadowolony, że wpadł na tak niecny pomysł.
- Umowa stoi – rzekła Bulma z pewnością siebie.
Za kulisami emocje również się udzielały, choć nie każdy je okazywał. Niektórzy czekali w ciszy, inni postanowili wykorzystać resztę czasu przed walką na małą rozgrzewkę. Ti Pau przebrała się w sportowy strój, w którym chodziła do pracy, założyła słuchawki i zaczęła rozciągać się w rytm muzyki. Nie zniosłaby bezczynności. Za bardzo ekscytowała się myślą o walce z własną matką. Słyszała o niej wiele, ale nigdy nie widziała jej w akcji. Nie mogła przestać zachodzić w głowę, jaką przeciwniczką okaże się Ti Pring.
Gdy robiła swe przysiady i szpagaty, obserwowała interakcję Goku z Pan. Przez słuchawki nie była w stanie usłyszeć, o czym rozmawiają, ale dziewczynka zdawała się tak niesamowicie ożywiona i podekscytowana możliwością spotkania z dziadkiem, że Ti Pau poczuła przyjemne ciepło w sercu. W końcu o to właśnie jej chodziło. Żeby znowu było jak dawniej. Żeby na nowo stali się szczęśliwą, zżytą paczką. Goku wyglądał na zadowolonego i Ti Pau sama odruchowo się uśmiechnęła. Ciekawe skąd się to u niej wzięło, że tak zależało jej na więzach rodzinnych, nawet jeśli nie chodziło o jej własne. Może stąd, że jej rodzice nigdy zbyt wiele czasu nie poświęcali i czuła się przez to dość samotna. Gdyby jeszcze Goten potrafił zrozumieć i docenić to, co ma.
Ti Pau przestała się rozciągać i wyjęła z uszu słuchawki, gdy zauważyła, że Goku zmierza w jej kierunku. Nie przestawała się uśmiechać. On również. Rodzinna atmosfera zaczynała mocno się udzielać.
- Miałaś rację. To był dobry pomysł – zaśmiał się saiyanin.
- Ja mam zawsze dobre pomysły – odparła Ti Pau i kontynuowała rozciąganie, tym razem bez słuchawek.
- Jest spora szansa, że jeszcze dziś na siebie trafimy.
- Wiem. Nie dawaj mi forów.
- A ty nie bądź zbyt uparta.
- Ti Pau... - Przerwał im głos Ti Pring. - Co powiesz na wspólną rozgrzewkę?
Dziewczyna przytaknęła z zadowoleniem i wyszła z matką na zewnątrz. Postanowiły przebiec się kawałek, póki została jeszcze chwila czasu do rozpoczęcia pierwszej walki.
- Więc... co tam porabiasz? - spytała w końcu Ti Pring.
- A... to i owo – odparła lakonicznie Ti Pau.
- Jakaś ciekawa praca?
- Jestem instruktorką fitness.
- Aha.
- Ale istnieje szansa, że będę układać choreografię do filmu akcji.
- To miło.
Nie takiej rozmowy oczekiwała Ti Pau, ale sama nie do końca wiedziała, od czego zacząć, więc nie mogła mieć matce za złe, że i ona nie umiała się wysłowić. Może po walce napięcie się trochę rozładuje, i pogadają normalnie?
- Lepiej wracajmy. Zaraz się zacznie – zasugerowała Ti Pau.
Trunksowi wcale nie było do śmiechu. Po co w ogóle zgłosił się na te głupie zawody? Do tego ten wzrok jego ojca. Nawet jako dorosły się go bał.
- Zaatakuj od razu, żeby nie miał czasu się zastanowić. I od początku idź na maksa. - To była jedyna wskazówka, jaką dał mu Vegeta.
Chłopak nie wiedział nawet, czy to na cokolwiek się zda. Gdyby chociaż mógł zamienić się w super saiyanina... Ale wszyscy razem uzgodnili, że nie będą tego robić. Zresztą, nawet gdyby się przemienił, a Goku nie, i tak nie miałby gwarancji, że da radę.
Stanęli naprzeciw siebie na placu boju. Trunks słyszał jak matka mu kibicuje. Musieli dostać miejsca dla vipów, gdzieś z przodu. Dobrze, że jeszcze ktoś go wspierał. Zresztą do głosu Bulmy przyłączyło się kilka innych. Pewnie chcieli go podnieść na duchu przed nieuchronną porażką.
- Zaczynajcie! - padła długo wyczekiwana komenda.
Trunks postanowił zastosować się do rady ojca i zaatakował od razu, bez zastanowienia. Dosłownie rzucił się z pięściami na przeciwnika, próbując za wszelką cenę trafić. Rzeczywiście nie było żadnego sensu w sprawdzaniu oponenta, więc po prostu poszedł na całość. Skoro i tak miał przegrać, to przynajmniej chciał coś pokazać. Tłum szalał, rodzina zażarcie go dopingowała, a on próbował choćby musnąć przeciwnika. Ponieważ Goku blokował wszystkie jego ciosy, Trunks postanowił nieco zmienić strategię i wymierzyć mu kopniaka z półobrotu. Trudno jednak było dorównać szybkości Goku, który praktycznie znikł mu z pola widzenia i pojawił się za jego plecami. Trunks poczuł solidne uderzenie, upadł na moment, ale szybko się podniósł i atakował dalej. Zastosował możliwie najbardziej ofensywną technikę i wymierzał ciosy na przemian rękami i nogami. Kiedy jego pięść spotkała się wreszcie z policzkiem przeciwnika, poczuł niebywałą satysfakcję, ale trwała ona dość krótko. Goku najwyraźniej stwierdził, że pora zakończyć widowisko, bo ponownie znalazł się za plecami oponenta i przyłożył mu brzegiem dłoni w kark. Trunks poczuł, jak całe jego ciało przeszywa fala bólu. Potem przyszedł momentalny paraliż, a potem ciemność. Upadł.
- Rozpoczynam odliczanie. Jeden... dwa... trzy... - podjął komentator.
Zagorzały doping kibicującej rodziny i przyjaciół nie ustawał, ale niewiele już dało się zrobić.
- Dziewięć... dziesięć... Wygrywa zawodnik Son Goku! - dało się słyszeć.
Tłum wiwatował i bił brawo.
- Na razie punkt dla nas – stwierdził Kuririn, ale ugryzł się w język, gdy ujrzał na sobie wzrok Bulmy.
- I tak wytrzymał dość długo – skomentował Goten, obserwując wszystko zza kulis.
Vegeta nie wyglądał na jakoś specjalnie zaskoczonego, ale na zadowolonego też nie. Patrzył jak sanitariusze zabierają jego syna, a Kakarotto zadowolony schodzi z ringu. I z czego się głupek cieszył? To nie było trudne zwycięstwo. Niestety.
- Nie martwcie się, nic mu nie będzie. Pośpi sobie trochę – uspokoił Kakarotto, gdy wrócił za kulisy.
- Ze mną tak łatwo ci nie pójdzie – syknął Vegeta.
Tymczasem Ti Pau przygotowywała się psychicznie na walkę swojego życia. Od lat czekała na tę chwilę. Wzięła głęboki wdech i wykonała parę podskoków i przysiadów, by się nieco rozluźnić. Spojrzała na Goku. Ten uśmiechnął się do niej i pokazał jej podniesiony kciuk. Przeniosła wzrok na matkę. Ti Pring zdawała się zachowywać stoicki spokój. Albo była tak pewna siebie, albo doskonale potrafiła ukrywać emocje. Skinęła na córkę i razem wyszły na ring.
- Przepraszam, jesteście może ze sobą spokrewnione? - szepnął komentator, nim zdążyły zająć swoje pozycje.
- Tak, to moja starsza siostra – odparła Ti Pring z głupim uśmiechem.
- Starsza?! - wypaliła Ti Pau z oburzeniem.
Ale nie było teraz czasu na kłótnie. Walka miała się zaraz rozpocząć. Walka, którą Ti Pau praktycznie żyła.
- Moi kochani, zaraz czeka nas wyjątkowa potyczka! Oto dwie siostry: Ti Pring i Ti Pau! To bez wątpienia precedens! Takiego stężenia estrogenu jeszcze na tym ringu nie było!
- Dać im basen z kiślem! - krzyknął Roshi, wyraźnie pobudzony.
Wszyscy kibice zdawali się wyjątkowo podekscytowani widowiskiem, którego wyczekiwali.
- Zaczynajcie!
Ti Pring poszła jak burza. Wymierzyła Ti Pau kopniaka z półobrotu, który ta sprawnie zablokowała. Ti Pring wykonała salto i wylądowała za jej plecami. Kolejne kopnięcie. Ti Pau momentalnie znalazła się w poziomie, próbując podciąć matkę. Ta uskoczyła. Odbiła się od podłoża dłońmi i wylądowała na równych nogach. Przyjęła pozycję bojową. Ti Pau postanowiła nie dawać jej żadnych forów. To miała być walka na poważnie. Rzuciła się na nią z prawym prostym. Ti Pring zrobiła unik i trafiła ją w brzuch. Nie za mocno, ale odczuwalnie. Na tyle, by kupić sobie trochę czasu. Jednym kopnięciem posłała Ti Pau na samą krawędź ringu.
- Co za niesamowita akcja! Niewiele brakowało! - oznajmił komentator.
Ti Pau oblizała wargi. Cieszyła się, że nie pójdzie tak łatwo. Chyba nadszedł czas, by pokazać, do czego naprawdę jest zdolna. Zaatakowała szybko. Jej matka z trudem zdołała zablokować kopnięcie. A Ti Pau nie przestawała. Jej ciosy były płynne, zdecydowane i coraz bardziej skuteczne, a gdy się uchylała, robiła to z niesamowitą wprawą i gracją.
- Nigdy nie widziałem tak kobiecego stylu walki. Ti Pau porusza się, jak gazela – zauważył Kuririn.
- To pewnie przez ten taniec – dodał Yamcha.
- Kiślu! Kiślu! - skandował Roshi.
Cała widownia zdawała się pod wielkim wrażeniem walki. Co chwilę ktoś coś wykrzykiwał.
- No, drodzy państwo. Chyba pora obalić mit o słabszej płci – rzucił komentator żartobliwie.
Ti Pau nie słuchała jego wynurzeń. Dawała z siebie wszystko. Udało jej się kompletnie zepchnąć matkę do defensywy i doprowadzić na skraj ringu. Wystarczył jeden decydujący cios. Ti Pau zamachnęła się, celując prosto w podbródek. W ten sposób mogła zrzucić przeciwniczkę z podestu i zakończyć walkę. Ale coś się stało. Jej pięść zatrzymała się. Jej ciało znieruchomiało. Czyżby to była ta osobliwa technika, o której słyszała? I trzas! Dostała w twarz z taką siłą, że przekoziołkowała kilka metrów i wylądowała na plecach. Komentator nie omieszkał wyrazić swego zdumienia, a Ti Pau szybko skoczyła na równe nogi niczym sprężyna i przygotowała się na odparcie nieuchronnego ataku. Wiedziała, że jest szybsza od matki. Szybsza i silniejsza. Ale za każdym razem, gdy miała już ją trafić, Ti Pring stosowała tą dziwną technikę. A przy kolejnych ciosach Ti Pau była coraz bliższa wypadnięciu z ringu. Z drugiej strony, jeśli Ti Pring uciekała się do tej techniki, znaczyło, że jest zdesperowana. Wystarczyło znaleźć słaby punkt.
- Dajesz, Ti Pau! - krzyknął Goten zza kulis.
- Bez super saiyanina przeciw tej technice nie będzie łatwo – zauważył Vegeta.
Co robić? Ti Pau pozostawał atak na odległość, ale sęk w tym, że jej matka też była niezwykle szybka. Na szczęście zaczynała wyglądać na coraz bardziej zmęczoną. Ti Pau musiała jakoś wytrzymać. Dobrze, że miała w sobie tyle energii.
Przez pewien czas Ti Pau starała się po prostu nie wypaść z ringu. Czasami udawało jej się wymierzyć cios, ale w większości przypadków jej pięści zatrzymywały się, nim zdążyły osiągnąć cel. Ti Pring stanęła na krawędzi, próbując wyrzucić córkę z ringu. Ti Pau zdołała unieść się w powietrze i wylądować po przeciwnej stronie podestu. Jej matka oddychała ciężko. Świetnie, to dawało pół-saiyance chwilę czasu. Tylko atak na odległość mógł zagwarantować jej stuprocentową pewność. Ti Pau stanęła w rozkroku i złączyła nadgarstki.
- Czy to jest to, co myślę, że jest? - rzucił Yamcha w szoku.
- Ti Pau, nie przegnij! - krzyknął Goku zza kulis.
Teraz, albo nigdy. Młoda kobieta wiedziała, że to ryzykowne, ale czuła, że ma wszystko pod kontrolą.
- Ka... me... - zaczęła w pełnym skupieniu.
Ti Pring nie czekała. Rzuciła się do ataku.
- Ha... me...
Kibicujący przyjaciele zamilkli na moment. Nawet komentator przestał mówić.
- Ha!!!
Zdążyła. Jaskrawy strumień energii wystrzelił w kierunku Ti Pring, która w ostatniej chwili wyciągnęła obie dłonie i stworzyła własną kulę światła. Ale to było za mało. Ti Pau nie przestawała. Wkrótce pole walki rozbłysło takim blaskiem, że widzowie na moment musieli zamknąć oczy. Gdy było już po wszystkim, minęła chwila, nim ktokolwiek zdecydował się odezwać.
- Zwycięża zawodniczka Ti Pau! - komentator ogłosił werdykt.
Dziewczyna podskoczyła ze szczęścia i spojrzała na matkę. Na szczęście ta podniosła się o własnych siłach. Ti Pau bardzo uważała, żeby nie przesadzić i nie zrobić jej krzywdy. Zeskoczyła z ringu i wyciągnęła do niej rękę w geście pojednania. Ti Pring uścisnęła jej dłoń i uśmiechnęła się.
- Jestem z ciebie dumna – powiedziała. - Wspaniała walka.
Ti Pau czuła się tak, jakby spełniło się jej największe marzenie. I nie chodziło o wygraną. Miała w sobie teraz tyle pozytywnej energii, że nie była tego nawet w stanie wyrazić.
Gdy wróciły, Ti Pau zauważyła, że jej ojciec znajduje się w sporym szoku. Nie dziwiło jej to.
- Otrząśnij się, tato, teraz twoja kolej – rzuciła.
Vegeta spojrzał na swego przeciwnika i zreflektował się. Uub wyglądał na nieźle zestresowanego. Książę saiyan nie był tym zaskoczony.
- Powodzenia – rzekła Ti Pring.
- Daj spokój, to tylko człowiek.
Ti Pau chciała coś powiedzieć, ale po namyśle postanowiła zachować milczenie. Niech jej ojciec przekona się na własnej skórze.
Piccolo i Dende obserwowali wszystko z ubocza. A było na co patrzyć. Poprzednia walka do słabych nie należała, a kolejna zapowiadała się równie emocjonująco. Zawodnicy stali już na swoich pozycjach i czekali na sygnał. Piccolo zastanawiał się, co też w tej chwili myśli Vegeta. Znając go, pewnie lekceważył przeciwnika. Mógł się nieźle zdziwić.
- Jak myślisz, kto wygra? - spytał Dende.
- Trudno powiedzieć, ale jestem bardzo ciekaw, jak to się skończy.
Walka oficjalnie się rozpoczęła, jednak na razie zawodnicy stali naprzeciwko siebie w bojowych pozach i mierzyli się wzrokiem. Trwało to na tyle długo, że Vegeta w końcu się zniecierpliwił i zaatakował. Widać było, że nie daje z siebie wszystkiego, choć dla niewprawnego oka jego ruchy bez wątpienia były niezwykle szybkie. Początkowo bawił się z przeciwnikiem, ale chyba wkrótce uświadomił sobie, że to nie wystarczy, bo ten unikał każdego ciosu. Kiedy Uub pochwycił obie jego pięści i przyłożył mu nogą w podbródek musiał już wiedzieć, że to nie przelewki.
Piccolo uśmiechnął się. Czasami dumny książę zasługiwał na zimny kubeł wody. Właśnie go dostał. Aż miło było patrzyć, jak zaczyna wzbierać w nim wściekłość. Chyba nie do końca wierzył, że jego przeciwnik może okazać się tak silny. Piccolo obserwował wszystkie ich ruchu i widział, że blokowanie ciosów wymaga od saiyanina sporej koncentracji.
- Co za wyrównana walka! Wygląda na to, że czeka nas długie widowisko! - oznajmił komentator z zachwytem.
Rzeczywiście, z wszystkich dzisiejszych walk ta trwała najdłużej i nie zanosiło się na to, by miała się zaraz zakończyć. Owszem, obaj zawodnicy wyglądali już na mocno sponiewieranych, ale ich obrażenia i zmęczenie rozkładały się dość równomiernie. Tutaj wszystko zależało od minimalnej różnicy sił.
- Dajesz, Uub, dajesz! Pokaż draniowi, gdzie raki zimują! - Najgłośniej skandował Yamcha.
Bulma milczała. Tak, jakby wstydziła się przyznać, że w głębi duszy wciąż kibicuje byłemu mężowi. Piccolo miał rację. Zrobiło się ciekawie pod każdym względem. Zawodnicy już się nie powstrzymywali. Przy kolejnym uderzeniu Vegeta wbił się w ring, niszcząc go trochę przy okazji. Nie wstał. Rozpoczęło się odliczanie.
- Jeden... dwa... trzy... cztery... pięć...
Emocje sięgały zenitu. Nawet Piccolo złapał się na tym, że na chwilę wstrzymał oddech.
- Osiem... dziewięć...
Vegeta wstał. Otarł krew z czoła i w szale rzucił się na przeciwnika. To nie było jednak bezmyślne okładanie pięściami. Cały czas działał w sposób dokładnie wypracowany, Piccolo widział to jak na dłoni. Vegeta był dobry, naprawdę dobry. Nie dało się ukryć. Gdziekolwiek przebywał przez te wszystkie lata, bez wątpienia nie próżnował.
Napięcie rosło. Wszyscy przyglądali się walce z zapartym tchem. Uub znalazł się za plecami przeciwnika. Już miał wystrzelić. Już zakończyć. Vegeta zniknął. Nie było czasu na reakcję. Książę wymierzył tak potężny cios z półobrotu, że falę energii dało się wyczuć nawet tam, gdzie stał Piccolo.
- Nokaut!
Rozpoczęło się odliczanie. Widzowie krzyczeli, dopingowali, a Vegeta stał spokojnie i czekał. Na jego twarz znowu wstąpił wyraz pewności siebie. Jeszcze większej niż wcześniej. Piccolo obserwował sytuację w napięciu. Nie sądził, że tak się wczuje.
- Osiem... dziewięć... dziesięć...
Sanitariusze przybyli szybko na miejsce i sprawdzili, czy aby nie doszło do zgonu.
- Zawodnik Uub przeżył, więc wygrywa zawodnik Vegeta!
A jednak. Cóż, nie dało się ukryć, że wynik ani przez chwilę nie był przesądzony.
- Uznajemy to za przewidywalne, czy nieprzewidywalne? - spytał Kuririn ze zmieszaniem.
- Uznajmy, że remis – stwierdziła Bulma.
Ti Pau już czekała za kulisami. Pogratulowała ojcu, ale on to zignorował. Zupełnie tak, jakby od początku wiedział, że jego wygrana to tylko formalność. Cóż, biorąc pod uwagę jego obrażenia, chyba trochę się przeliczył.
- No dobra, Goten, twoja kolej. - Goku poklepał syna po plecach.
Chłopak nic nie powiedział, tylko ruszył przed siebie z beznamiętną miną.
- Zaraz, gdzie jest Pan? - zdziwiła się Ti Pau.
Goten stał i czekał. Zaczynał się denerwować. Nie walką samą w sobie, tylko faktem, że Pan się spóźnia. To było do niej niepodobne. Cóż się mogło wydarzyć? Nie mogła się doczekać tego turnieju, więc niemożliwe, by nagle zmieniła zdanie. A nawet jeśli jakimś cudem, gdzieś by się zgubiła, to przecież Goku mógł ją odnaleźć bez problemu i się teleportować.
- Wciąż czekamy na zawodniczkę. Jeśli nie pojawi się w przeciągu dwóch minut, przegra walkowerem – oznajmił komentator.
Te dwie minuty naprawdę się dłużyły. Goten miał już ochotę zejść i sam zacząć szukać swojej bratanicy, ale gdy ujrzał, że wyłoniła się zza kulis i zaczęła zmierzać w stronę ringu, poczuł ulgę. Tylko skąd u niej wzięła się ta markotna mina? Dziewczyna wyglądała tak, jakby wręcz zmuszała się do tej walki. A jeszcze pół godziny temu cieszyła się na samą myśl o niej.
Cóż, później będzie wypytywać, co się stało. Póki co chciał mieć pojedynek jak najszybciej za sobą.
- Zaczynajcie!
Goten westchnął i zaatakował bez jakiegoś wielkiego zapału. Wymierzył serię kopnięć, odskoczył, lewy sierpowy, odskoczył, prawy sierpowy, odskoczył. Niby Pan blokowała jego ciosy, a jednak odnosił wrażenie, że robi to bez przekonania. Z defensywy przeszła do ataku, ale chłopak zorientował się, że nie daje ona z siebie wszystkiego. Dziwne, bo z reguły się nie patyczkowała. Zawsze uważał, że jest silna, ale tym razem walka z nią nie sprawiała mu większego problemu. Udało mu się ją dość szybko powalić kopniakiem i zdziwił się bardzo, kiedy dziewczyna siadła i pociągnęła nosem. Nie uderzył jej chyba tak mocno?
- Wstawaj, Pan! Co z tobą?! - krzyczał Gohan z widowni, ale jej to specjalnie nie zmobilizowało.
Siedziała dalej.
- Poddaję się – mruknęła nagle, a Goten rozdziawił usta w niedowierzaniu.
Nie miał nad nią aż takiej przewagi. Co u licha?
Nawet komentator się zmieszał, ale pchany profesjonalizmem szybko się zreflektował.
- Zawodniczka się poddała. Wygrywa zawodnik Son Goten! - oznajmił. - A to oznacza, że wiemy już kto z kim zmierzy się w drugiej turze. Pierwsza walka: Son Goku i Ti Pau, druga walka: Vegeta i Son Goten. Widzimy się po przerwie.
Goten wciąż nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą miało miejsce i stał ogłupiały na ringu. Zaś Pan szybko pobiegła za kulisy.
- Idę do mamy – rzuciła, nim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć i najzwyczajniej w świecie dała nogę.
Niedługo później przywlókł się Goten z tępym wyrazem twarzy. Podrapał się po głowie, westchnął i dał sobie dwie minuty na przetrawienie informacji. Wygrał i to w najmniej spodziewany sposób. I nie wiedział, czy się z tego powodu cieszyć, czy płakać. Potrzebował chwili odpoczynku.
- Idziemy coś zjeść na szybko? - rzucił do Ti Pau.
Kobieta spojrzała na swojego ojca i zauważyła, że ten mierzy ich oboje wyjątkowo podejrzliwym spojrzeniem. Tak, ona też potrzebowała się na moment zrelaksować.
- Chodźmy – odparła. - Uratowany przez pierwszy okres bratanicy. Ten patent z monetą i fontanną chyba zadziałał – dodała jeszcze z przekąsem.
Na szczęście miejsc oferujących szybkie posiłki było w okolicy sporo. W końcu turnieje zawsze przyciągały rzesze ludzi, których jakoś należało nakarmić, przy okazji dobrego zarobku. Usiedli więc pod parasolkami i zamówili siedem różnych dań, ku zdumieniu kelnera. Przywykli do takich reakcji. I takich rachunków.
Wcinali aż im się uszy trzęsły, raz po raz wtykając ręce nie do swojego talerza i podkradając sobie nawzajem jedzenie. W pewnym momencie Ti Pau zreflektowała się i dała sobie na wstrzymanie.
- Chyba nie powinnam tyle jeść przed walką. Jak dostanę w bebechy to puszczę pawia – stwierdziła.
- Do tego czasu strawisz – stwierdził Goten z pełnymi ustami. Przeżuł i przełknął. - W sumie to dziwnie się złożyło, nie uważasz?
- To znaczy?
- Ty będziesz walczyć z moim ojcem, a ja z twoim.
Radość po spożytym posiłku nagle Gotena opuściła, gdy coś sobie uświadomił.
- O Boże, będę walczyć z twoim ojcem – wymamrotał.
A Ti Pau bynajmniej go nie pocieszyła.
- Uważaj na niego. On chyba sobie coś ubzdurał – rzekła.
- Co takiego?
- Że się do mnie przystawiasz.
- Co?! Nie wytłumaczyłaś mu, że jesteśmy kumplami?
- Próbowałam, ale on popadł w jakąś paranoję. Słyszałam, że ojcowie są zazdrośni o córki, a matki o synów, ale nie sądziłam, że aż tak.
Teraz Goten wyglądał na jeszcze bardziej zaniepokojonego. Właściwie zaczynał panikować. Wziął kilka głębokich wdechów, zamknął na chwilę oczy i przeczesał włosy palcami.
- Cóż... jak rodzice coś sobie ubzdurają... Kiedyś matka powiedziała mi: „Goten, ale ty nie pal”. No to ja jej: „Mamo, ale ja nie palę”. To ona znowu: „Goten, ale ty nie pal” i ja znowu: „Mamo, ale ja nie palę” i tak dalej, i tak dalej, aż w końcu zacząłem palić – westchnął.
- No to sam widzisz.
Jedli dalej. W ciszy. Ti Pau czuła się coraz bardziej niekomfortowo. Od samego początku turnieju zastanawiała się, czy nie powinna w końcu wyrzucić z siebie czegoś, co trzymała w tajemnicy bardzo długo. Właściwie już kilka razy zastanawiała się, czy nie wyznać prawdy i zawsze kończyło się na tym, że tchórzyła. Teraz okoliczności zdawały się idealne na to, by wreszcie podjąć ten decydujący krok. Ale czy rzeczywiście była gotowa? A może należało raczej zadać pytanie: „Czy kiedykolwiek będzie gotowa?” Musiała to w końcu zrobić. Wziąć byka za rogi i powiedzieć. Tak należało postępować. Być zawsze szczerym. Chyba. Oj, sprawy zabrnęły za daleko. Co robić? Co robić? Że też zaczęła teraz o tym myśleć.
- Cześć.
Ti Pau nie zdążyła nic powiedzieć, bo ktoś im przeszkodził. Zmarszczyła brwi i uniosła wzrok. Ujrzała albinosa, który uśmiechał się serdecznie. Znała go. I niezbyt lubiła. Sama nie wiedziała czemu. Był jakiś dziwny.
- Cześć, Ace. - Goten przywitał swojego kumpla.
- Łał, ale się działo. Będę kibicować wam obu – rzekł mężczyzna.
- Spadaj, przeszkadzasz nam! - warknęła Ti Pau.
Rzadko zachowywała się tak opryskliwie, ale tym razem stres ją zżerał. Chciała wreszcie wyrzucić z siebie to, co tak długo trzymała w tajemnicy. Musiała to zrobić. Teraz albo nigdy.
Albinos popatrzył na nią dziwnie.
- Oookej... Nie wiedziałem, że zaczęliście randkować – stwierdził z przekąsem i się oddalił.
- Co cię ugryzło? - rzucił zdziwiony Goten do koleżanki.
Ti Pau wzięła głęboki wdech.
- Muszę ci coś powiedzieć... - podjęła.
Wszystko szlag trafił. Ti Pau była wściekła i rozgoryczona. Chciała dobrze, a przez nią sprawy pokomplikowały się jeszcze bardziej. Nie mogła sobie tego wybaczyć, nie mogła przeboleć. Postąpiła głupio. Czego oczekiwała? Że jak nagle to z siebie wyrzuci, to spotka się z natychmiastowym zrozumieniem i akceptacją? Ależ była naiwna.
Wróciła w samą porę. Poczuła na sobie ciężar spojrzeń swych rodziców i szybko wymusiła uśmiech. Nie mogli się dowiedzieć. Nie teraz. Musiała udawać, że nic się nie stało. Zachowywać się jak gdyby nigdy nic. Przełknęła ślinę i pogrzebała swoje emocje pod przykrywką nonszalancji.
- A gdzie zgubiłaś Gotena? - zdziwił się Goku.
- Pewnie poszedł do toalety – skłamała, z trudem udając, że wszystko jest w najlepszym porządku.
- No... Pora zaczynać. - Saiyanin zatarł ręce.
- Zrób jej krzywdę, to zginiesz – oznajmił ponuro Vegeta.
Goku zaśmiał się głupawo, a Ti Pau starała się puścić stwierdzenie ojca mimo uszu. Co raz bardziej żałowała, że sprowadziła tu ich wszystkich.
- Do boju, Ti Pau!
- Nie daj się!
- Pokaż na co cię stać!
Usłyszała liczne okrzyki. Poczuła się trochę lepiej. Jeśli chociaż na czas walki zapomni o bałaganie, którego narobiła, to będzie naprawdę dobrze.
W gruncie rzeczy cieszyła się, że może się z nim zmierzyć. W końcu to on wszystkiego ją nauczył. Chciała się sprawdzić i przy okazji udowodnić mu, że jego wysiłki nie poszły na marne. Chciała też zaimponować kilku osobom, w tym swemu ojcu. Wiedziała, że Goku będzie ostrożny i postara się jej zbytnio nie uszkodzić, ale nie miała też wątpliwości, że potraktuje tę walkę poważnie. Każdą traktował poważnie.
Naprawdę poczuła się lepiej. Uśmiechnęła się i spojrzała na swego przeciwnika. Przybrała postawę bojową. Zamierzała dać z siebie wszystko.
Zaczęło się. Musiał ją doceniać, bo sam wykonał pierwszy ruch. I szybko znaleźli się w swoim żywiole.
- Piękna walka. Popatrz na te ruchy. Co za płynność – rzekł Gohan do żony, już teraz klaszcząc.
Z pozoru pojedynek wcale nie zdawał się tak spektakularny, jak można by przypuszczać. Zawodnicy stosowali bardzo podstawowe ciosy i chwyty, ale w tym tkwiło całe piękno. Opanować podstawy do perfekcji. Ci, którzy się na tym znali od razu dostrzegli niesamowity kunszt i warsztat wypracowany przez lata. A szybkość? Dla niewprawnego oka niektóre ruchy był wręcz ciężkie do zauważenia.
Idealna harmonia i równowaga – tak właśnie wyglądała ich walka. Można by wręcz pomyśleć, że cała choreografia została ułożona i wyćwiczona od początku do końca. Ale nie. Po latach praktyki wypracowali u siebie takie odruchy, że jak na razie ciężko było im się nawzajem trafić. Każdy cios, każdy kopniak spotykał się z idealnym unikiem lub idealnym blokiem. A Ti Pau niemalże tańczyła. Uchylała się z gracją baletnicy. Gdy przeciwnik już miał ją trafić, wyskoczyła, poszybowała nad nim i wylądowała za jego plecami, nie tracąc równowagi nawet na ułamek sekundy. On był jednak szybszy i zdołał zniknąć z jej pola widzenia, nim go trafiła. Niewiele brakowało, ale zdołała przewidzieć jego ruch i uskoczyła po raz kolejny, robiąc kilka salt do tyłu.
- Proszę państwa, ci dwoje naprawdę podnoszą walkę do rangi sztuki – zachwycił się komentator.
Kiedy Goku uśmiechnął się z pewnością siebie, Ti Pau na moment zadrżała. Musiał coś kombinować. Wiedziała, że prędzej czy później pokaże jej jakiegoś asa w rękawie. Zawsze to robił. Tym razem nie zdołała przewidzieć jego ruchu. Zaatakował z wyskoku, więc przygotowała się, by odeprzeć cios z góry. Jego szybkość ją przerosła. Nie zauważyła nawet, kiedy znalazł się w poziomie i ją podciął.
- Mam cię! - usłyszała.
Naprawdę ją zaskoczył. Ani się obejrzała, a leżała już na ziemi z jego kolanem wciśniętym w kark. Czuła uścisk jego dłoni na swej prawej nodze i od razu zdała sobie sprawę, że trzyma kończynę w taki sposób, że mógłby ją złamać jak patyk w ułamku sekundy. Ti Pau nie wierzyła jednak, by rzeczywiście zrobił coś takiego.
- Zawodniczka została unieruchomiona. Czyżby to był koniec walki? - rzekł komentator z celowym dramatyzmem.
Ti Pau zacisnęła zęby, próbując się wydostać, ale za każdym razem, gdy to robiła, nagła fala bólu przeszywała jej prawą, dolną kończynę.
- Musisz się poddać – oznajmił ze spokojem Goku, tak jakby właśnie wygrał w berka.
Dziewczyna mruknęła, stęknęła i podjęła kolejną nieskuteczną próbę oswobodzenia się.
- Naprawdę zrobiłaś na mnie wrażenie, ale to już koniec. Powiedz, że się poddajesz, dobra? - poprosił ładnie saiyanin.
- Nie... - wydyszała Ti Pau.
Szkoda, że nie widziała jego miny. Pewnie nie miał pojęcia, co dalej zrobić. Mógł ją tak przytrzymywać cały dzień, ale wiedziała, że nogi jej nie złamie. A Ti Pau nie należała do osób, które łatwo się poddają.
- Wygląda na to, że zawodniczka jednak nie chce dać za wygraną – stwierdził komentator.
Owszem, nie chciała. Spróbowała raz jeszcze. Tym razem zabolało nawet bardziej.
- No weź, już się nie uwolnisz – przekonywał ją Goku.
Stęknęła tylko.
- Nie chcę ci zrobić krzywdy.
Ignorowała go dalej. Napięła wszystkie mięśnie i uniosła dłonie. Ewidentnie próbował użyć ostatecznej formy perswazji, czyli bólu. Musiała aż zacisnąć zęby, żeby nie jęknąć. Owszem, bardzo uważał, by nie przesadzić, ale mimo to Ti Pau czuła się tak, jakby miała jej zaraz pęknąć kość. Zaczynała się zastanawiać, jak daleko posunie się Goku.
- Poddaj się!
- Poddaj się, Ti Pau!
- To bez sensu!
Słyszała różne głosy, w tym swojej matki. Nie, mógł ją wyrzucić z ringu, mógł ją ogłuszyć, ale na pewno nie zamierzała powiedzieć: „poddaję się”.
Miała tylko jedną szansę. Gwałtownym zrywem ciała wyciągnęła rękę w kierunku przeciwnika i wystrzeliła z palca energetycznym ostrzem. Musiała trafić, bo uścisk na jej nodze znikł. Wyzwoliła się i zaatakowała dość topornie, czyli pięściami. Goku próbował znowu ją podciąć. Wyskoczyła i zrobiła salto w powietrzu. Wylądowała i momentalnie zachwiała się, gdy fala bólu przeszyła jej nadwyrężoną kończynę. To wystarczyło. Po chwili poczuła silne uderzenie, na moment ujrzała twarz swego przeciwnika, a potem miała już przed oczami tylko niebo. Skończyła na łopatkach.
- Zawodniczka Ti Pau została wyrzucona z ringu. Wygrywa zawodnik Son Goku! - rozległo się głośno i wyraźnie.
Ti Pau usiadła i zauważyła, że Goku stoi przy niej i wyciąga do niej dłoń. Nie przyjęła pomocy i wstała o własnych siłach. Syknęła z bólu, gdy oparła ciężar na prawej nodze, przeniosła go więc na lewą. Sanitariusze również chcieli jej pomóc, ale ich przegoniła. Zaczęła skakać na lewej nodze ku wejściu.
- Jednak masz coś po swoim tacie – usłyszała komentarz Goku.
W środku zastała matkę pacyfikującą ojca. Zauważyła też, że wrócił Goten. Odwróciła jednak wzrok. W tej chwili nie była w stanie patrzeć mu w oczy. Wciąż skacząc na jednej nodze dotarła do szatni i usiadła na ławce. Wreszcie mogła odetchnąć.
Goku wszedł do środka i spojrzał na Ti Pau z troską.
- Mam nadzieję, że nie stało ci się nic poważnego – powiedział.
Dopiero teraz Ti Pau zauważyła, że jej poprzedni atak pozostawił sporą bruzdę w jego ramieniu. Przynajmniej byli kwita.
- Nie jestem ze szkła – odparła.
- Mogę zerknąć? - spytał.
Nie protestowała, kiedy zdjął jej buta i skarpetkę. Myślała, że nieźle zaboli, a jednak nie. Oglądał jej nogę z takim namaszczeniem, jakby rzeczywiście była ze szkła. To zawsze Ti Pau w nim intrygowało. Że miał w sobie tyle siły, a jednocześnie potrafił zdobyć się na taką delikatność.
- Nie wygląda na złamaną – stwierdził z ulgą.
Ti Pau patrzyła, jak Goku z powrotem zakłada jej skarpetkę i nagle wszystko wróciło. Cała ta wcześniejsza rozmowa z Gotenem. Jego wściekłość, żal i obrzydzenie. Ból, który poczuła, gdy zdała sobie sprawę, że zamiast naprawić jego relacje z ojcem, tylko je pogorszyła. I przy okazji nastawiła go przeciwko sobie. Rzadko reagowała aż tak emocjonalnie, ale tym razem nie wytrzymała i pociągnęła nosem. Próbowała, ale nie zdołała powstrzymać łez. Same popłynęły. I poczuła się jeszcze gorzej, bo okazała słabość.
- Aż tak boli? - przeraził się Goku na widok jej miny.
- Nie... - szepnęła Ti Pau i otarła oczy. - Chciałam dobrze – powiedziała i znowu pociągnęła nosem.
- Ale o co ci chodzi?
- Myślałam, że będzie dobrze, jak się wszyscy spotkają... Ale powiedziałam Gotenowi, że my... I wszystko zepsułam. Miał do ciebie żal już wcześniej... Teraz ma do mnie też...
Czuła się idiotycznie. Jak mała zagubiona dziewczynka, chociaż była dorosłą kobietą. Ale łzy same popłynęły, nie umiała ich zatrzymać.
- Ti Pau, spokojnie, przejdzie mu – próbował ją uspokoić saiyanin.
- To czemu do tej pory nie przeszło? To wcześniejsze...
Miała sobie za złe, że się rozkleiła. Jeszcze bardziej, niż fakt, że zraziła do siebie kolegę.
- Ti Pau... - powiedział Goku z troską i współczuciem.
Objął ją. Oparła brodę na jego ramieniu, zacisnęła palce na jego ubraniu i poczuła napływ kolejnych łez. Nienawidziła siebie za tę słabość.
- Mój dziadek kiedyś powiedział, że nie ma nic gorszego, niż życie w kłamstwie – wyznała i pociągnęła nosem.
- Nikt ci nie każe żyć w kłamstwie.
- Jak inaczej? Jeśli tak to ma wyglądać...
Z tego wszystkiego zapomniała o trwającej już walce.
Shoot first. Think never.