Drugi akt był po prostu bardziej babski
Rozdział III
Podroż trwała dopiero jeden dzień, a Ti Pring już czuła, że będzie ciężko. Przy obiedzie panowała grobowa atmosfera. Ice wyglądał na mocno wyalienowanego. Nie rozmawiał z nikim, nie nawiązywał kontaktu wzrokowego i w ogóle zdawał się pogrążony we własnych myślach. Ti Pring wcale mu się nie dziwiła. Po tym, co zobaczyła w jego głowie, wiedziała, jak musiało mu być ciężko. Przeniosła wzrok na Goku i Vegetę. Cała ich uwaga skupiała się na posiłku i jak zwykle dopisywał im saiyański apetyt. Czego nie dało się powiedzieć o Ti Pau. Ta tylko dłubała w jedzeniu i podpierała się ręką, a jej mina wskazywała na podły nastrój. Co jakiś czas rzucała Ice'owi nieprzychylne spojrzenie, a pozostałych ignorowała całkowicie. Ti Pring się to nie podobało. Niestety nie należała do zbyt uczuciowych i wyrozumiałych matek. Dziesięć lat u Friezy i kolejne kilkanaście uciekania skutecznie stłumiły w niej ludzkie odruchy.
- To jak silny jest ten Snow? - zwrócił się Goku do Ice'a w przerwie między czwartym, a piątym daniem.
- Tego nikt dokładnie nie wie, ale dzięki badaniom genetycznym na pewno zwiększył swoje możliwości – odparł mężczyzna.
- Już nie mogę się doczekać – oznajmił ochoczo Goku i wziął się za piąte danie.
Ti Pau rzuciła łyżką i wstała od stołu. Saiyanie byli zbyt pochłonięci jedzeniem, by to zauważyć, zaś Ice uniósł tylko na chwilę beznamiętne spojrzenie. Ti Pring podążyła za Ti Pau do jej kajuty.
- Mam dosyć twoich fochów! Albo zaczniesz się zachowywać, jak saiyanka, albo wracaj do domu! - oznajmiła groźnie Ti Pring, nim jeszcze przekroczyła próg.
Młodsza kobieta spojrzała na matkę z niedowierzaniem. Pewnie nie takich słów się spodziewała.
- Wiem, że jest ci ciężko, ale tam, gdzie lecimy, nikogo to nie będzie obchodzić. Skoro sama chciałaś lecieć, pokaż, że jesteś twarda – dodała Ti Pring, już nieco łagodniej. - Uwierz mi, ja musiałam radzić sobie ze znacznie cięższym gównem, niż ty. Wygodne życie cię rozpieściło.
Przez chwilę Ti Pau wpatrywała się w swoją matkę ze zmieszaniem, wstydem i bólem. Chyba chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo dziwny hałas wydobywający się ze schowka przykuł uwagę obu kobiet. Ti Pring zmarszczyła brwi położyła dłoń na uchwycie i powoli podniosła metalową klapę. Z szafki niespodziewanie wypadło młode dziewczę.
- Pan?! Jakżeś ty się tu znalazła?! - uniosła się Ti Pau w szoku.
Nastolatka wstała, splotła dłonie za plecami i zrobiła zakłopotaną minę.
- No... jak tata robił przegląd statku, to się zakradłam i schowałam – wyjaśniła, wbijając wzrok w podłogę. - Jakbym się spytała, czy mogę lecieć, to i tak byście mi nie pozwolili.
- A żebyś wiedziała!
Ti Pau wyglądała na zdenerwowaną. Chwyciła Pan za ramię i zaprowadziła przed oblicze Goku, który dopiero wtedy oderwał się od jedzenia i zrobił równie zdziwioną minę, co jego partnerka wcześniej.
- Pan, jak ty tu...
- Schowała się. - Ti Pau wyprzedziła jego pytanie.
- Dziadku, chcę lecieć z wami. Proszę, proszę, proszę, proszę... - Pan uwiesiła się na ubraniu Goku i zaczęła go tarmosić.
- To nie jest dobry pomysł. Użyję teleportacji i odstawię cię do domu – odparł łagodnie saiyanin.
- Ale obiecałeś, że będziemy trenować. Że potraktujesz to na poważnie – protestowała dziewczynka.
- Jak wrócimy, to obiecuję...
- To nie fair! Tata mógł lecieć na Namek! Mógł ci pomagać w walce! I był młodszy ode mnie! I nie miałeś z tym problemu! Czemu nie ja?! W czym jestem gorsza?! Bo jestem dziewczyną?!
Pan naprawdę się zdenerwowała. Wszystkich na moment zatkało. Goku podrapał się po głowie z zakłopotaniem i westchnął. Wyglądał na kompletnie pokonanego.
- Chyba masz rację... To byłoby nie fair. Możesz zostać – powiedział wreszcie.
Nikt nie wierzył własnym uszom. Stwierdzenie Goku było jeszcze większym szokiem, niż pojawienie się pasażera na gapę.
- Czy tobie, kurwa, odbiło do reszty?! - wycedziła Ti Pau, na jej twarzy wyraz totalnego zwątpienia.
- Pan ma tyle samo zapału do walki, co Gohan kiedyś. I podobny talent. To by było rzeczywiście nie fair, gdybym ją traktował inaczej – przyznał Goku.
- Nie życzę sobie, by jakaś gówniara plątała mi się pod nogami – zaprotestował Vegeta.
- Biorę za nią pełną odpowiedzialność. Będę ją miał cały czas na oku.
- A co z jej rodzicami? Będą odchodzić od zmysłów! Co jeśli stanie się jej krzywda? - ciągnęła wzburzona Ti Pau.
- Zawsze pozostają smocze kule, no nie? - rzucił Goku z beztroską, która jeszcze bardziej rozwścieczyła młodą kobietę.
- Jesteś świr. Kompletny czubek – wymamrotała jadowicie i potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
Ice obserwował całe zajście w milczeniu i ze spokojem, podobnie jak Ti Pring, która nie widziała sensu zabierania głosu w tej dyskusji. Najchętniej powiedziałaby: „nie mój cyrk, nie moje małpy”, ale doszła do wniosku, że zabrzmiałoby to zbyt ironicznie.
Pan i Ti Pau wylądowały w jednej kajucie, podczas gdy Goku przyszło zamieszkać z Ice'em. Była to najrozsądniejsza konfiguracja. Choć Ti Pau miała ochotę chwycić Pan i osobiście odesłać ją do domu. Tylko resztki lojalności wobec Goku ją powstrzymywały.
- Jesteś zła na dziadka? - spytała niepewnie Pan przed snem.
Ti Pau leżała na wznak z założonymi za głową rękami i otwartymi oczami. Nie chciało jej się spać. Targało nią zbyt wiele emocji.
- Jest skrajnie nieodpowiedzialny – mruknęła.
- Moja babcia też tak zawsze mówiła.
Komentarz Pan nie przypadł do gustu Ti Pau, ale zachowała to dla siebie.
- Wiesz... - podjęła dziewczynka po chwili ciszy. - Jak się dowiedziałam, że jesteście razem, to się ucieszyłam. Pomyślałam, że teraz będzie nas częściej odwiedzać, bo ty jesteś taka towarzyska i zawsze przychodzisz, jak jest okazja.
- Idź już spać – skwitowała Ti Pau, choć sama wiedziała, że prędko nie uśnie.
W mesie panowały pustki. Większość osób była zajęta treningiem, ale nie Ti Pau. Jeszcze jej się nie udało do końca wziąć w garść. Dobrze, że dostała od matki mentalnego kopa. Ti Pring nie pomyliła się co do niej. Wygodne życie ją rozpieściło. W takich chwilach Ti Pau zastanawiała się, jak to byłoby w skórze osoby, która naprawdę się nacierpiała.
- Nie trenujesz z innymi? - usłyszała, gdy wyciągała wodę z lodówki.
Tolerowanie Ice'a przychodziło jej z wielkim trudem.
- Mogłabym ci zadać to samo pytanie – rzuciła beznamiętnie.
- Nie jestem wojownikiem. Brzydzę się przemocą. - Na dźwięk tych słów Ti Pau miała ochotę gorzko się zaśmiać.
Napiła się wody i usiadała przy stole, unikając kontaktu wzrokowego.
- To jaką w takim razie pełnisz funkcję? - mruknęła.
- Jak coś się zepsuje, to naprawiam.
- Niewolnik inżynier? Pierwsze słyszę.
- Co mam zrobić, żebyś mi wreszcie uwierzyła?
- Nie powiedziałam, że ci nie wierzę. Powiedziałam, że ci nie ufam.
Ice zrobił coś niespodziewanego. Zdjął podkoszulek i odwrócił się tak, by Ti Pau widziała jego plecy. Na bladej skórze widniały wyraźne, podłużne blizny.
- Zgadnij, kto mi to zrobił po tym, jak próbowałem uciec – oznajmił posępnie.
Dla Ti Pau to było wciąż za mało, by zdobyć jego zaufanie.
- Póki nie zobaczę na własne oczy, że jesteś po naszej stronie, nie wybaczę ci tego, co zrobiłeś – rzekła oschle i wyszła.
Kiedy Ti Pring wyszła spod prysznica, zauważyła, że Ice siedzi na podłodze i dłubie w jakiejś maszynerii. Zauważyła też, że nie uśmiechnął się ani razu, odkąd wyruszyli. Wcale mu się nie dziwiła.
- Izolowanie się od całej reszty w niczym ci nie pomoże – rzuciła.
- Obawiam się, że twoje zapewnienia, że nie gryzę, chyba nie są dla nich wystarczające – odparł mężczyzna ironicznie.
- Ti Pau się nie przejmuj. Potrzebuje czasu. A Vegeta... cóż, on mało kogo lubi – zapewniła Ti Pring i podeszła bliżej. Zmieniła temat. - Jak to możliwe, że jesteś taki ludzki?
- Moja matka sama była zdziwiona. Cieszę się, że taki jestem. Nie chciałbym wyglądać, jak... on.
- Masz na myśli brata czy ojca?
- Chyba obu.
- Twój ojciec był skurwielem i rozpustnikiem.
- Wiem. Ale nie znałem go. Zginął, kiedy byłem bardzo mały.
Ti Pring spojrzała na Ice'a z wielką powagą.
- Musimy zacząć obmyślać strategię. To może wcale nie być taka prosta misja, jak się niektórym wydaje – powiedziała.
- Uwierz mi, myślę o tym bez przerwy.
Początkowa niechęć do treningów przerodziła się w fanatyczny wręcz zapał. Ti Pau dawała upust swoim frustracjom, ćwicząc ciosy przy asyście matki. Robiła to tak zawzięcie, jakby chciała przede wszystkim skrajnie się zmęczyć i dokonać zniszczeń. Vegeta wolał trenować sam, jak zwykle zresztą, zaś Goku wreszcie poświęcał czas swojej wnuczce. Miał rację co do jej talentu i dobrych chęci. Zaczynał żałować, że wcześniej ją zaniedbywał. Dziewczynka bez wątpienia miała szansę doścignąć swojego ojca, a że wykazywała się ogromną wolą walki, należało dać jej możliwość rozwoju. Goku uważał, że dobrze postąpił pozwalając jej zostać. W końcu on będąc w jej wieku miał już na koncie wiele poważnych potyczek. Tylko walcząc na poważnie saiyański wojownik miał szansę poczynić wyraźne postępy. Szkoda że nie wszyscy to rozumieli.
- Zróbmy chwilę przerwy – oznajmił.
Nie chciał przeforsować wnuczki. Nie mieli pod ręką senzu, więc musieli uważać, by nie zrobić sobie krzywdy, nim zacznie się prawdziwa walka. Pan otarła pot z czoła i napiła się wody, a Goku spojrzał na Ti Pau, która właśnie się rozciągała.
- Hej, masz ochotę na mały sparring? - rzucił do niej.
- Nie – odparła beznamiętnie kobieta. Nawet na niego nie spojrzała.
Goku się zmieszał. Uświadomił sobie nagle, że Ti Pau unikała go od samego początku podróży. Wcześniej na to nie zwracał uwagi, bo koncentrował się na treningu, ale prędzej czy później nawet on to musiał zauważyć.
- Jest na mnie zła, czy coś? Co ja takiego zrobiłem? - rzekł do siebie i podrapał się po głowie.
Nie rozumiał kobiet, gniewały się z dziwnych powodów. A może był po prostu tak głupi, że za mało dostrzegał? Zachodził w głowę, co mógł zrobić nie tak. Czyżby chodziło o to, że nie zareagował wcześniej, gdy źli kolesie zaatakowali Pan i Ti Pau? Tak, to miało sens. Albo o to, że pozwolił Pan zostać na statku. No i Ti Pau wspomniała coś jeszcze o tym, że nie okazuje jej wdzięczności. Choć nie do końca wiedział, czego od niego oczekiwała.
- Jak mama jest zła na tatę, to on robi jej jakąś miłą niespodziankę i potem jest okej. - Pan nagle przerwała jego potok myśli.
- To znaczy jaką?
- No na przykład robi obiad.
- Ale ja zawsze robię obiad.
Pan popatrzyła na dziadka zniecierpliwiona.
- Możemy trenować dalej? - spytała.
- Och... jasne – przytaknął Goku i powrócił do tego, co umiał najlepiej.
Był środek nocy. Umownie, bo trudno mówić o zjawisku nocy w przestrzeni kosmicznej. Wszyscy jednak spali. Prawie wszyscy. Vegeta obudził się, czując nagły przypływ saiyańskiego głodu. Wstał więc i poszedł do mesy, żeby coś przekąsić. W brzuchu mu burczało i gdy już miał się ochoczo rzucić do spiżarni, zauważył, że ktoś go ubiegł. Kakarotto siedział przy stole i napychał się, czym popadło.
- Też zgłodniałeś?! - zawołał z zadowoleniem.
- Zamknij się, Kakarotto.
Vegeta wcale nie cieszył się z faktu, że ma towarzystwo. Liczył na przekąskę w spokoju. Próbował sobie wyobrazić, że oprócz niego nikt tu nie siedzi. Wziął pieczonego udźca, miskę fasoli i usiadł przy stole. Kakarotto mlaskał. Nie dało się zignorować jego obecności, choćby się starało z całych sił. A może i dobrze się złożyło, że znaleźli się tu razem? Mogli sobie przynajmniej wytłumaczyć parę rzeczy.
- Żebyśmy mieli jasność, ten cały Snow jest mój. Tym razem się nie wtrącaj – wyraził się stanowczo Vegeta, choć trochę niewyraźnie, bo właśnie się napychał.
- Ale to nie w porządku – zaprotestował Goku głosem zawiedzionego dziecka.
- Co nie w porządku? Co nie w porządku?! To przez niego ucierpiała moja córka. I miała dziecko w drodze! Mojego wnuka! Dopuścili się najgorszego i mam prawo do pomsty!
- No ale ja też chyba mam. Nawet większe. No nie, Vegeta?
Przez chwilę dało się słyszeć jedynie odgłosy mlaskania i połykania. Saiyański książę zamilkł, gdy zdał sobie sprawę, że Kakarotto w tym jednym przypadku może mieć rację. Vegeta zmarszczył brwi i wydał z siebie głęboki pomruk, zirytowany faktem, że jego argument okazał się niewystarczający. Cholera, cały czas zapominał, że Kakarotto... Uh, nawet nie chciał o tym myśleć.
- Chcesz, żebym dalej cię tolerował, to lepiej się nie wtrącaj w moją walkę! - huknął w końcu i zaczął dalej się napychać.
Obaj mężczyźni przestali na chwilę jeść, gdy usłyszeli kroki. Zerknęli w stronę wejścia i ich spojrzenia spotkały się z równie zaskoczonym wzrokiem Ti Pau. Dziewczyna wyglądała na nieco zaspaną i sądząc po minie nie spodziewała się zastać kogokolwiek w mesie, podobnie jak jej ojciec wcześniej. Spuściła wzrok i nic nie mówiąc podeszła do lodówki.
- Dobrze, że apetyt ci wreszcie wrócił – skomentował wesoło Kakarotto.
Nie odpowiedziała. Wyjęła z lodówki laskę kiełbasy i wykonała szybki odwrót. Ale wyjść nie zdążyła.
- Stój! - zatrzymał ją Vegeta.
Zatrzymała się i niepewnie spojrzała na niego.
- Siadaj!
Ti Pau przewróciła oczami, westchnęła i zajęła możliwie najdalsze miejsce od pozostałych.
- Ten debil zalazł ci czymś za skórę? - rzucił Vegeta wylizując miskę przy pomocy bułki.
- Nie – mruknęła beznamiętnie Ti Pau, unikając kontaktu wzrokowego.
Za to saiyański książę spojrzał Kakarotto prosto w oczy i to w bardzo groźny sposób. Chciał dać mu do zrozumienia, że nic nie ujdzie jego uwadze.
- Ty, Kakarotto uważaj. Jeden niewłaściwy ruch i znowu lądujesz na szczycie mojej czarnej listy.
- Ale ja nie zrobiłem nic złego – odparł niewinnie młodszy saiyanin.
Vegeta nic nie odpowiedział, tylko dokończył jeść. Atmosfera była napięta, ale jemu to nie przeszkadzało. Przywykł.
- Jeszcze jedno, Ti Pau. Jak przylecimy na miejsce, masz się trzymać z dala od kłopotów – dodał stanowczo.
- Nie było cię przy mnie całe życie. Nie masz prawa mi rozkazywać – ucięła kobieta i wstała od stołu.
Na moment księcia ogarnęła wściekłość, ale nie przyszła mu do głowy żadna rozsądna riposta, nim Ti Pau zdążyła wyjść. Tym razem musiał dać za wygraną.
- To jaki jest w końcu plan? - spytała Ti Pring przy ostatnim posiedzeniu przed lądowaniem.
- Kontaktuję się z bazą. Tłumaczę, że pozostali są ciężko ranni i wymagają pomocy medycznej – zaczął wyjaśniać Ice. - Po wylądowaniu ja wychodzę, wy zostajecie i czekacie. Postaram się odciąć zasilanie, żeby wywołać chaos w bazie. Wy unieszkodliwiacie medyków i wychodzicie na mój sygnał. No a potem... potem to już będzie bijatyka.
- O tak. - Goku zatarł ręce.
- Średni plan – mruknęła Ti Pau.
- Masz lepszy? - rzucił Ace.
- Poradzimy sobie z palcem w dupie – dodał Vegeta, jak zwykle pewny siebie.
- Czy oprócz tego Snowa jest ktoś jeszcze, na kogo trzeba uważać? - spytał Goku.
- Mój brat ma jak na razie kilku silnych wojowników, na których pomyślnie udało się przeprowadzić modyfikacje genetyczne. Ale to nie ich bałbym się najbardziej. Uważajcie na Dale. Ten Nameczanin jest niebezpieczny.
- Nameczanin? - zdziwił się Goku. - Po co Nameczanin miałby pracować dla twojego brata?
- Mnie nie pytaj. Nikt nie wie, co mu siedzi w głowie. To psychol – wyjaśnił Ice.
- Żaden Nameczanin nie może się z nami równać – prychnął Vegeta.
- Nic nie rozumiesz. On nie jest wojownikiem. Jest przebiegły, inteligentny i uwierz mi, ma swoje sposoby.
- Wystarczy tych pogadanek. Zaraz lądujemy – oznajmiła Ti Pring, spoglądając na konsolę.
Wylądowali. Jak na razie wszystko przebiegało zgodnie z planem, ale najtrudniejsze mieli dopiero przed sobą. Ice wziął głęboki wdech, życzył pozostałym powodzenia i wyszedł na zewnątrz. Kopuła nad lądowiskiem została już zamknięta, a wewnątrz było bardzo jasno, co podkreślała wszechobecna biel. Na moment Ice musiał zmrużyć oczy, by je przyzwyczaić.
Drzwi się rozsunęły i do środka wszedł ten, którego Ice wystrzegał się najbardziej zaraz po bracie. Dale był szczupłym Nameczaninem średniego wzrostu. Ubrany cały na czarno, kontrastował z wszechobecną bielą. Wysokie, czarne buty, w które wpuszczone miał nogawki wąskich spodni, miały tak wypolerowane cholewy, że dało się w nich przejrzeć. Dale nie pozwoliłby sobie na choćby drobinkę kurzu na swym ubraniu.
- Słyszałem, że mieliście kłopoty – oznajmił beznamiętnie.
- Aha...
Ice spuścił wzrok. Kątem oka zauważył grupkę sanitariuszy w maskach przeciwgazowych udających się na pokład statku. Jeden z nich wręczył też maskę Dale. Ice zmarszczył brwi. Nie przypominał sobie, by procedury wymagały ich zakładania. Coś tu nie pasowało.
- Po co wam te maski? - rzucił nerwowo i sceptycznie.
Dale nic nie odpowiedział, tylko ubrał swoją. I wtedy wszystko stało się jasne. I przerażające, gdy Ice poczuł dziwny, kwaśny zapach. Szybko zakrył sobie twarz rękawem, ale było już za późno. Chciał jeszcze rzucić jakąś obelgą, ale nie dał rady. Świat zawirował i zamroczyło go.
Kiedy Vegeta się ocknął, zdał sobie sprawę, że coś musiało pójść kompletnie nie tak, jak powinno. Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że dali złapać się na zwykły fortel. Czy była to wina Ice'a, czy nie, w tej chwili go nie obchodziło. Myślał tylko o tym, jak się stąd wydostać. Cela w ogóle nie miała drzwi, ani choćby krat. Ściany i podłoga przypominały białe szkło lub porcelanę. Wydawało się, że wystarczy po prostu wyjść na zewnątrz, ale Vegeta szybko zorientował się, że pole siłowe skutecznie to uniemożliwiało. Spróbował posłać ki blasta w stronę ściany, ale nie zdołał z siebie wykrzesać absolutnie nic. Co się działo, do cholery? Czyżby środek, o którym Ti Pring nie raz wspominała?
Kakarotto leżał obok. Jeszcze się nie obudzi. Obaj saiyanie ubrani byli w białe fartuchy, jak ze szpitala. Okropność. Vegeta wzdragał się na samą myśl o tym, co mogło się dziać, gdy był nieprzytomny. Skoro Ice mówił prawdę i Snow chciał ich zmienić w króliki doświadczalne, to sytuacja zrobiła się bardzo niegodna księcia.
- Wstawaj, Kakarotto! - Vegeta potrząsnął swym kompanem.
Kakarotto ziewnął, mlasną i przetarł oczy.
- Cosięstałosię... - wymamrotał zaspany.
- Zostaliśmy pojmani, to się stało się!!!
- Ale jak?
- Musieli nas potraktować jakąś chemią.
Już nieco bardziej otrzeźwiały Kakarotto usiadł i przetarł oczy.
- Zaraz... gdzie pozostali?! - wykrzyknął z przejęciem.
- Nie wiem. Sam chciałbym wiedzieć. Wiem tylko, że jesteśmy w dupie! Albo Ice nas zdradził, albo nas wyczaili.
- Nie możemy stąd po prostu wyjść?
- Spróbuj, życzę powodzenia.
Podczas gdy Kakarotto próbował, Vegeta sprawdzał, czy nie zdoła przebić ściany. Skończyło się na tym, że potłukł sobie dłonie. Ten środek, o którym wspominała Ti Pring był skuteczniejszy niż myślał. Co za ujma na honorze, ostateczne poniżenie. Vegeta nie miał wątpliwości, że jak już złapie tego, co mu to zrobił, to nie okaże litości. Jak śmieli go tak potraktować? Jak śmieli doprowadzić go do takiego stanu?
- Jak myślisz, czego od nas chcą? - spytał Kakarotto.
- Pewnie naszych organów, genów, wszystkiego... Nie pamiętasz, co mówił Ice? Chcieli saiyan do badań.
Po raz pierwszy odkąd tu trafili, Kakarotto wyglądał na przerażonego.
- Ale to... oznacza zastrzyki, prawda? - wymamrotał.
- Tak, Kakarotto, całą masę zastrzyków, więc lepiej zacznij myśleć, jak się stąd wydostać! - huknął wzburzony Vegeta. Chętnie sam by wymyślił, ale na razie nie przychodziły mu do głowy żadne pomysły.
Ice obudził się na kozetce w gabinecie lekarskim, ale nie zastał tam żadnego medyka. Przed oczami miał jedynie wypraną z emocji twarz prawej ręki swego brata. Nameczanin nie uraczył go żadnymi wyjaśnieniami. Po prostu wstał.
- Czemu? Co tu się dzieje? - spytał z trwogą albinos.
- Chodź – padło z ust Dale.
Po wielu latach niewoli Ice zdążył się nauczyć, że pewnym osobom lepiej się nie sprzeciwiać. Posłusznie ruszył za Nameczaninem. Serce podchodziło mu do gardła, niepokój rósł z każdym krokiem, a gdy weszli do salonu, osiągnął apogeum. Snow siedział na na kanapie, popijał drinka i oglądał holowizję. Jego skóra miała kolor purpury, nie licząc białej jak ściana twarzy. Biorąc pod uwagę jego jaszczurze cechy nikt nie uwierzyłby, że on i Ice są spokrewnieni. Jedynie oczy mieli takie same.
Snow wyłączył holowizję i skiną na brata, każąc mu usiąść naprzeciwko. Ice uczynił to z trudem, jego ciało niemalże sparaliżowane strachem. Dale stał posłusznie, niewzruszony jak zwykle.
- Brawo. - Snow zwrócił się do Nameczanina. - Nie sądziłem, że twój pomysł wypali. Jesteś geniuszem. Szkoda tylko, że musiałem poświęcić naprawdę dobrych ludzi.
- Zapewniam, że korzyści będą niewspółmiernie większe, sir – oznajmił Dale.
- Jak... skąd wiedzieliście, że... - próbował wydusić z siebie Ice.
Snow odstawił kieliszek i uśmiechnął się z satysfakcją.
- Cóż, doszliśmy do wniosku, że po co męczyć się z przywiezieniem tu saiyan, skoro mogą sami do nas przylecieć – powiedział. - Nie mogłeś się oprzeć pokusie, prawda? Szkoda byłoby nie wykorzystać takiej możliwości.
Ice'a zmroziło, bez względu na to, jak ironicznie by to nie brzmiało.
- Wiedziałeś? - wymamrotał.
- Muszę przyznać, nie doceniałem Dale, ale skubany zna się na ludziach. Przewidział każdy twój ruch. Właściwie mógłbym cię nagrodzić. Jakby na to nie patrzyć, przywiozłeś mi czwórkę w pełni sprawnych saiyan. Problem w tym, że dopuściłeś się zdrady. Myślisz, że powinienem go zlikwidować, Dale?
- Jeśli wolno mi zasugerować, on może się jeszcze przydać. Podobnie jak podporucznik Ti Pring. Możliwe, że doktor Miu znajdzie dla nich jakieś zastosowanie.
- Masz rację, lepiej nie działać pochopnie. Zamknij go w celi.
- Tak jest.
Ice nie protestował, bo wiedział, że to na nic. Czuł się kompletnie zrezygnowany. Właściwie nie zrobiłoby mu to różnicy, gdyby został zabity tu i teraz. Już czuł się martwy. Został pokonany w każdy możliwy sposób. Nawet wolałby zginąć.
Kiedy trafił do celi, zauważył, że będzie ją dzielić z Ti Pring. Kobieta siedziała po turecku, zadziwiająco spokojna, choć wyraźnie niepocieszona. Ice ukrył twarz w dłoniach i również usiadł.
- Przepraszam... przepraszam... - załkał, wściekły, że nawet nie umie zachować się jak mężczyzna.
- To nie twoja wina – rzekła Ti Pring.
- Rozpracowali moje zamiary... przepraszam...
Musiał przyznać Ti Pring, że była bardzo cierpliwą kobietą. Dała mu czas na to, by się wypłakał i uspokoił. Nie powiedziała mu, że jest mięczakiem, chociaż wiedział, że pewnie tak sobie o nim pomyślała. Nic nie powiedziała. Czekała aż da jej do zrozumienia, że wziął się w garść.
W końcu Ice przetarł twarz i wziął kilka głębokich wdechów. Serce powoli mu się uspokajało, ale wciąż czuł się podle.
- Co z nami zrobią? - spytała Ti Pring, rzeczowo, krótko, opanowanie.
- Pewnie to samo, co z twoimi saiyańskimi przyjaciółmi. Poświęcą nauce.
- Ale zachowają nas przy życiu?
- Tak sądzę.
Dla Ice'a było to żadne pocieszenie. Nawet coś gorszego niż śmierć. Nie rozumiał, czemu Ti Pring się uśmiechnęła. Nie rozumiał, póki nie wyjaśniła:
- To znaczy, że wciąż jest szansa.
Shoot first. Think never.