tytuł: Wszystkie życia świata
fandom: Half Life
ostrzeżenia: to co zwykle, czyli przemoc, wulgarny język i marysuizm
opis: Takie trochę uzupełnienie, trochę alternatywna wersja. Poznajemy bohaterów, którzy zostają uwikłani w monumentalny plan, mogący ocalić ludzkość przed istotami z innego wymiaru, które przejęły władzę nad planetą.
status: w trakcie

Rozdział I
31 maja, 2003
Wojna siedmiogodzinna niedawno się zakończyła, a jednak nie sposób było wyzbyć się uczucia, jakby od tego czasu zdążyły upłynąć miesiące. Świat pogrążył się w chaosie i zdawał się kompletnie innym miejscem, niż jeszcze kilka dni temu. Wszystkie problemy, które niegdyś uchodziły za poważne i naglące, teraz mogły co najwyżej przypominać o beztroskiej normalności, niestety zastąpionej pierwotnym instynktem przetrwania.
Najbliższe duże miasto dawało nadzieję na azyl, być może złudną, ale nic więcej już nie pozostało. Mira to rozumiała, choć miała dopiero dwanaście lat. Wiedziała, że może już być za późno, że ostatnie bezpieczne miejsce w zasięgu będzie już zamknięte, ale matka nigdy nie pozwalała jej tracić wiary. Tak było przy stracie ojca i w ten sam sposób dodawała jej otuchy teraz. Mówiła o sile i woli przetrwania, ale Mira przestawała słuchać, pogrążona we własnych myślach. Może świat właśnie się skończył? Może należało przygotować się na najgorsze? Tylko w jaki sposób? Widmo śmierci było zbyt przerażające, by tak po prostu pogodzić się z losem.
Oprócz Miry i jej matki Nadii w samochodzie znajdowało się jeszcze kilka innych osób. Jakaś przeciętna rodzina z dwójką dzieci, jakaś ruda kobieta, jakiś wąsaty kierowca... Wszyscy zdawali się po prostu „jacyś”, czyli kompletnie anonimowi i bez znaczenia, bo Mira ich nawet nie znała i nie do końca wiedziała, w jaki sposób wszyscy trafili do jednego samochodu. Matka chyba zapłaciła kierowcy terenówki, żeby je wziął ze sobą, bo wszystkie główne drogi dojazdowe do miast i tak stały się nieprzejezdne. Podróż przez lasy i pola prawdopodobnie była najrozsądniejszym rozwiązaniem, choć do wygodnych nie należała. Nikt jednak nie narzekał, bo obecny dyskomfort zdawał się niewielką ceną w zamian za możliwość przeżycia. W zasadzie zachodziła niewielka interakcja między pasażerami i wyglądało na to, że każdy koncentrował swoje myśli tylko na tym, żeby mieć już wszystko za sobą.
Nagle samochód zatrzymał się, choć głośny ryk silnika sugerował, że kierowca wciska gaz do dechy. Niestety pojazd nie ruszył się ani na centymetr, a w powietrzu wręcz dało wyczuć się niepokój i trwogę pasażerów.
- Wysiadka! - rozkazał zirytowany kierowca, nawet nie siląc się na choćby odrobinę delikatności.
Polną drogę otaczał iglasty las. Przyjemna pogoda, zapach zieleni i śpiew ptaków w normalnych okolicznościach nastrajałyby pozytywnie, ale w obecnej sytuacji nikt nie miał ochoty na obcowanie z przyrodą. To nie była agorafobia lecz w pełni uzasadniony lęk o własne życie, bo nie istniał już ani jeden skrawek dziewiczego terenu bezpieczny dla człowieka.
Po niedawnych ulewach ziemia przesiąkła wodą i pojazd utknął w błocie, niezdolny do ruszenia pod spore wzniesienie, mimo że pchało go aż pięć osób. Ominięcie pagórka nie wchodziło w grę, bo było to w zasadzie jedyne miejsce, w którym zarośla przerzedzały się na tyle, by móc przejechać. Rozważano też możliwość zawrócenia i znalezienia innej drogi, ale póki co, nikt nie chciał aż tak bardzo przeciągać podróży.
- Gdyby tak podłożyć pod koła coś twardego... - stęknął ojciec dwójki dzieci – Może by ruszyło...
- Przed chwilą mijaliśmy jakąś wieś... Może uda się znaleźć kawałek deski – zauważył Nadia, robiąc przerwę na małe odsapnięcie.
Decyzja nie zapadła od razu. Owładnięci desperacją ludzie przez kilka minut próbowali jeszcze swoich sił przy pchaniu samochodu, ale ktoś w końcu musiał podjąć decyzję. Wąsaty kierowca opuścił pojazd, podszedł do bagażnika i wyjął z niego strzelbę.
- Załatwmy to szybko – mruknął.
- My zostajemy w aucie. Nie będę narażać swoich synków – jęknęła kobieta, będąca niemalże na skraju histerii. - Jasio ma pięć lat, a młodszy Zdzisio...
- Jak tam chcecie! - Kierowca nawet nie dał kobiecie dokończyć. - Beze mnie i tak nie odjedziecie. - Wyjął kluczyki ze stacyjki i schował do kieszeni dżinsów.
Mira wraz z dwoma ochotniczkami ruszyła za mężczyzną. Przez całą drogę mocno ściskała dłoń matki, nie mogąc uwierzyć, że jeszcze do niedawna uznałaby to za zbyt dziecinne. Teraz ta szczupła, złotowłosa kobieta, z którą wcześniej zdarzało jej się kłócić, była dla niej całym światem. W tej chwili Mira ufała jej bezgranicznie i traktowała jak swą jedyną obrończynię, choć tak naprawdę obie mogły liczyć jedynie na łut szczęścia.
Wioska kompletnie opustoszała i panowała w niej przerażająca wręcz cisza, nie licząc wiatru, na którym łopotało wciąż suszące się pranie. Zaplamione krwią.
Wszyscy szli powolutku, praktycznie na palcach, kierowca na przedzie, a Mira z matką na końcu. Dziewczyna czuła, jak serce podchodzi jej ze strachu do gardła, choć póki co we wsi panował przedziwny spokój.
- Patrzcie, sklep – zauważyła ruda kobieta z lekkim podekscytowaniem. - Może uda się tam znaleźć coś przydatnego. - Przyspieszyła nieco kroku.
- Ostrożnie... - rzucił kierowca, i trzymając broń w gotowości, podążył za swą pasażerką, podobnie jak Nadia z córką.
Ruda chwyciła za klamkę, wzięła głęboki wdech i jedynie uchyliła delikatnie drzwi. Zajrzała do środka przez szparę i spojrzała na pozostałych z zapewnieniem, że można iść dalej. Bardzo powoli wsunęła się do środka i momentalnie zamarła, ledwo przekroczywszy próg. Na podłodze w alejce leżały zakrwawione zwłoki i, co gorsza, to samo w sobie nie było najbardziej przerażające. Właściwie każdemu krew odpłynęła z twarzy na widok przypominającej kraba mięsistej istoty, która wchłonęła całą głowę trupa.
- Mamo, wrac...
Nim Mira zdążyła skończyć zdanie, zwłoki nagle ożyły i rzuciły się na przerażoną rudą kobietę. Kierowca wystrzelił. Nieumarły dostał w korpus i padł. Wszystkim ulżyło. Na ułamek sekundy. W jednej chwili istota zeskoczyła z głowy umarlaka i rzuciła się na twarz kobiety tak szybo, że nikt nawet nie zdążył zareagować, zanim było już za późno.
Wrzask, chaos, przerażenie – nie zostało nic więcej. Cała trójka wypadła ze sklepu w popłochu, pchana jedynie instynktem przetrwania. Szybko jednak musieli zrobić zwrot, bo zza rogu wyłoniło się kilku innych zombie, sterowanych przez te same krabopodobne stwory. Padły strzały, ale Mira nawet nie oglądała się za siebie, ciągnięta za rękę przez matkę. Obie wbiegły do sporej stodoły. Po chwili w środku pojawił się również mężczyzna i zamknął drzwi na skobel. Pospiesznie rozejrzał się dookoła.
- Deska... deska... tu musi być jakaś deska... - mamrotał, krążąc po stodole. - Ha! - Rzucił się na wypatrzoną zdobycz. Szybko jednak stracił grunt pod nogami.
W ułamku sekundy tajemnicza macka pochwyciła mężczyznę i wciągnęła w żarłoczną gardziel zwisającą z sufitu. Kierowca nie zdążył nawet przeładować broni. Szamocząc się i krzycząc, trafił prosto w paszczę potwora. Kobieta z córką nie mogły zrobić absolutnie nic, jedynie patrzeć, jak na ich oczach człowiek zostaje pożarty żywcem. Przez moment żadna z ocalałych nie była nawet wstanie drgnąć. Po tym, jak stwór wypluł to, co mu nie smakowało, Nadia potrzebowała chwili, aby się pozbierać i zacząć racjonalnie myśleć. Znalazła kij i przysunęła nim do siebie zakrwawione kluczyki, strzelbę oraz deskę. Gdzieś obok walała się jeszcze nadgryziona para butów i pasek.
- Trzymaj! – Kobieta podała córce drewno, sama zaś schowała kluczyki do kieszeni i przeładowała broń.
- Używałaś tego kiedykolwiek? - pisnęła dziewczyna.
- Może ze dwa razy... Ważne, żeby celować w to coś na głowie, a nie w korpus.
Kobietę najwyraźniej ogarnął bojowy nastrój, bo wzięła głęboki wdech, zdjęła skobel, kopnęła drzwi... i ku swej uldze stwierdziła, że droga wolna.
- Idziemy! - zarządziła zdecydowanym głosem.
Na wzniesienie matka z córką dotarły biegiem, nie bacząc ani na zmęczenie, ani na odwodnienie, gdyż adrenalina robiła swoje. Teraz liczyło się tylko jak najszybsze dotarcie do cywilizacji i obecnie żadne zbędne myśli nie zaprzątały im głowy. Nawet śmierć towarzyszy nie miała w tym momencie większego znaczenia. Ich życia ocalić się już nie dało, więc należało zadbać o swoje własne i najbliższych osób. Inne priorytety nie istniały.
Samochód był już blisko i choć wciąż nie istniała gwarancja, że uda się nim opuścić to przeklęte wzgórze, Nadia i Mira poczuły w sobie kolejne pokłady energii i niemalże euforyczne poczucie ulgi. Powróciła nadzieja na szczęśliwe zakończenie tej podróży, choć nie było to do końca właściwe słowo na określenie gehenny, którą przeszły.
Nadia na moment jeszcze bardziej przyspieszyła kroku, ale po chwili gwałtownie się zatrzymała i pokazała córce dłonią, by ta zrobiła to samo. Początkowo z lekkim zmieszaniem, następnie z coraz większym niepokojem Mira obserwowała, jak jej matka powoli zbliża się do pojazdu, kurczowo zaciskając dłoń na broni, i obchodzi go dookoła. Sądząc po jej wyrazie twarzy, coś było bardzo nie tak i gdy Mira stanęła pod odpowiednim kątem, zdała sobie w pełni sprawę, że radość okazała się przedwczesna. Zlał ją zimny pot i niemalże zwymiotowała na widok rozwleczonych kawałków ciał, tworzących jakby łańcuch od siedzeń pasażerów aż do pobliskich zarośli. Coś musiało dosłownie staranować drzwi i wyszarpać nieszczęśników ze środka. Ich zwłoki były tak świeże, że bez problemu dało się zidentyfikować, który zakrwawiony kawałek należał do kogo. Nawet w najśmielszych snach Mira nie przypuszczała, że może w życiu zobaczyć coś bardziej makabrycznego.
Wydawałoby się, że większego strachu czuć się już nie da, ale gdy coś zaszeleściło w krzakach, dziewczyna pomyślała, że jej serce dosłownie eksploduje, zanim zdąży ją dopaść cokolwiek innego. Wrzasnęła, gdy zza krzaków wyskoczył głowokrab. Na szczęście Nadia zachowała trzeźwość umysłu. Wystrzeliła raz, lecz z niebywałą precyzją. Stwór padł i już się nie poruszył. Matka rzuciła córce uspokajające spojrzenie, nie kryjąc dumy i poczucia ulgi. Jak zwykle była to chwila niebywale ulotna.
- Mamo!!! - krzyknęła Mira.
Coś znacznie potężniejszego od głowokraba wyskoczyło z zarośli. Miało dwie nogi, ogon, skórę jak u płaza i macki zamiast pyska. Masywne i wysokie na mniej więcej metr, powaliło Nadię, nim ta zdążyła wystrzelić. Trysnęła krew. Wtedy w umyśle Miry coś zaskoczyło. Mogła stać, wrzeszczeć i czekać na nieuchronną śmierć, ale wreszcie zmusiła skurczone mięśnie do ruchu i po prostu rzuciła się do ucieczki. Istota była na tyle zajęta pożeraniem jej matki, że dziewczyna miała wystarczająco czasu, by oddalić się na bezpieczną odległość. Strach jednak okazał się tak silny, że nawet gdy zniknęła monstrum z pola widzenia, biegła dalej, na oślep. Nie zważała na kaleczące ją krzewy i gałęzie. Gnała przed siebie, aż znalazła się po drugiej stronie wzgórza. Tu również było stromo i ślisko. Tak bardzo, że w pewnym momencie Mira straciła grunt pod nogami i sturlała się w dół, aż wylądowała na płaskim podłożu. Jej dwunastoletni organizm nie dawał już rady, a pokłady adrenaliny się wyczerpały. Dziewczyna nie potrafiła dłużej walczyć z uczuciem osłabienia i straciła przytomność.
Wszystkie niedawne wydarzenia przez moment zdawały się jedynie odchodzącym w niebyt snem. Świadomość powracała, a wraz z nią wrażenie ciepła, bezpieczeństwa i zwykłej codzienności. Mira przytuliła się do poduszki, marząc o tym, by zostać w łóżku trochę dłużej, ale czuła, że mama zaraz każe jej wstawać i iść do szkoły. Ziewnęła i uchyliła lekko powieki. Coś było nie tak. Okno znajdowało się po niewłaściwej stronie.
Chwila olśnienia przyszła gwałtownie. Dziewczyna poderwała się i usiadła w ewidentnie nie swoim łóżku. Dopiero teraz poczuła, jaka jest obolała. Spojrzała na swoje ręce i dotknęła twarzy. Zauważyła, że ktoś opatrzył jej rany i przebrał w ewidentnie za dużą piżamę.
Naprzeciwko łóżka, na tle starej tapety w kwiatki, wisiało równie sędziwe lustro. Mira wstała i podeszła do niego, przyglądając się swemu odbiciu. Była nieco podrapana i posiniaczona, ale o dziwo jej blond warkocz wciąż się trzymał. Warkocz zapleciony przez mamę... To był moment, kiedy cała świadomość tego, co się wydarzyło, uderzyła z pełną siłą. Mira zaczęła się trząść, w jej oczach pojawiły się łzy i czuła, że zaraz doszczętnie straci panowanie nad swoimi emocjami. Dźwięk otwieranych drzwi wybił ją jednak z transu.
- Och... ocknęłaś się. To dobrze. - Do środka weszła niska, czarnowłosa kobieta o podkrążonych oczach i zapadniętych policzkach. - Przyniosłam ci coś do jedzenia i picia. - Postawiła na stole szklankę wody oraz talerz z kanapką.
Dopiero teraz Mira uświadomiła sobie, jak bardzo zaschło jej w ustach. Chwyciła szklankę i wypiła całą zawartość duszkiem. Głodu jednak nie czuła wcale.
- Jesteś Mira, prawda? - Kobieta podeszła do komody i wyjęła papierosa z szuflady. - Znaleźliśmy dokumenty w twoim plecaku.
Dziewczyna niepewnie przytaknęła. Na chwilę uczucie zmieszania wyparło wszelkie pozostałe emocje.
- Mam na imię Anna. Mój syn Emir użyczył ci piżamy. Macie podobnie brzmiące imiona, więc uznam to za dobry omen. Emir, chodź się przywitać! - krzyknęła kobieta i zaciągnęła się papierosem.
Z korytarza na moment wyłonił się chłopak o ciemnej karnacji i czarnych, sterczących włosach. Był może parę lat starszy od Miry i wyglądał na równie zakłopotanego i spłoszonego, co ona. Uśmiechnął się niepewnie i zniknął równie szybko, co się pojawił.
- Wybacz mu, każdy z nas jest teraz jednym wielkim kłębkiem nerwów. Najważniejsze, że jesteś już bezpieczna. Mój mąż jest majorem i akurat wracał z patrolem, gdy cię znalazł. Potraktuj to jako szczęśliwy znak. Szczęśliwe znaki są ważne. Może jesteś w czepku urodzona. - Za każdym razem, gdy Anna podnosiła papierosa, jej ręce się trzęsły. - Tak. Wszyscy jesteśmy już bezpieczni i tego się trzymajmy. To najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Administrator nas ochroni. Dogadali się, więc będzie dobrze. - Kobieta mówiła bardziej do siebie niż do dziewczyny.
Co ciekawe Anna nieszczególnie interesowała się przeszłością Miry i tym, jak dziewczyna w ogóle znalazła się nieprzytomna pośrodku niczego. Tak jakby to, co się przytrafiło było aż nazbyt oczywiste i powszechne. A biorąc pod uwagę fakt, że Anna sama wyglądała na osobę w kiepskim stanie psychicznym, raczej nie sprawiała wrażenia dobrego materiału na wsparcie duchowe.
Mira wciąż była zbyt roztrzęsiona i zdruzgotana by odezwać się choćby słowem, ale podeszła z ciekawości do okna i spojrzała przed siebie. Musiała się znajdować na wysokim piętrze, bo roztaczał się stąd widok na panoramę miasta. I jakiż był to widok? Najbardziej surrealistyczny, jaki w życiu widziała. Stara część miasta wyglądała normalnie, ale ponad tradycyjną, wschodnioeuropejską zabudową latały wehikuły nie z tego świata, statki powietrzne o przedziwnych kształtach, które nie do końca przypominały maszyny, a raczej wielkie, fantazyjne owady o metalicznej, świetlistej obudowie. Mira nawet nie wiedziała, czy powinna się bać, czy czuć się bezpiecznie na ich widok. Było w nich coś pięknego i niepokojącego zarazem. A pośrodku wyburzonej części miasta powstawały fundamenty czegoś jeszcze bardziej obcego i to w zawrotnym tempie. Ciężko było na razie określić docelowy kształt budowli, ale bez wątpienia nie pochodziło to ani z tej planety, ani nawet z tego wszechświata.
- Cokolwiek to jest, mam nadzieję, że ma lepsze zamiary od reszty tego ścierwa, co do nas przylazło – Kobieta nerwowo zgasiła papierosa. - Będzie dobrze... Administrator się dogadał. Cóż... jak nie możesz z kimś wygrać, to się do niego przyłącz... czy jakoś tak. Emir, bądź tak dobry i nalej mi wódki! - krzyknęła, wychodząc z pokoju.
Dziewczyna została sam na sam ze swoimi myślami. W strachu, szoku i przygnębieniu gapiła się w dal pustym wzrokiem, coraz bardziej uświadamiając sobie, że dawna ona umarła wraz z innymi w tamtym lesie, a na jej miejscu pojawił się ktoś zupełnie inny. Nowa Mira na kompletnie nowej Ziemi.
5 marca, 2023
Emir nie mógł wyjść ze zdziwienia, jak niewiele zmieniło się jego dawne mieszkanie przez ostatnie lata. Może brakowało tapety w kwiatki i zrobiło się nieco bardziej minimalistycznie, co upodabniało je do każdego innego lokalu w Mieście 17 (oraz każdym innym), ale w gruncie rzeczy przypominało mocno to, co zapamiętał z czasów sprzed burzy portali. Nawet zepsuty zegar stał dokładnie w tym samym miejscu na półce, co przy ostatniej wizycie trzy lata temu. Wciąż pokazywał tę samą godzinę, zupełnie jakby czas się zatrzymał. I coś w tym zresztą było, bo od samego początku rządów Kombinatu, każdy dzień zdawał się z grubsza identyczny. Jak w niekończącej się pętli.
- Emir, bądź tak dobry i nalej mi wódki – padły znajome słowa.
Nawet matka nic się nie zmieniła od ostatniej wizyty mężczyzny. Może nieco schudła, a jej włosy posiwiały jeszcze bardziej, jednak oczy wyglądały na równie puste, co kiedyś. Z lubością zaciągnęła się papierosem.
- Skąd masz wódkę i fajki? - spytał Emir, spełniając życzenie matki.
- Mira przynosi. Ostatnio przynosi wiele rzeczy. Żywność nie z dystrybutora, kosmetyki, leki, sprzęt AGD... Raz nawet przyniosła oryginalnego Picassa, ale go schowałam, bo nie chciałam, żeby ludzie zaczęli gadać... - Anna wypiła zawartość szklanki duszkiem. - Lepiej miej na nią oko. Pamiętasz, jak ojciec awansował i zaczął znosić do domu różne rzeczy?
- Zniknął po kilku miesiącach.
- Dokładnie!
- No cóż... - Emir westchnął i wstał. - I tak się właśnie do niej wybierałem. - Spojrzał jeszcze przez okno.
Może mieszkanie dużo się zmieniło, ale panorama miasta była zupełnie inna niż dwadzieścia lat temu. Cytadela Kombinatu górowała nad każdą inną budowlą w mieście, przywołując na myśl wieżę Saurona ze znanej powieści. Tyle, że tutaj Sauron pochodził z innego wszechświata, a zamiast magii dysponował zaawansowaną technologią. Niestety w przeciwieństwie do wieży z książki, ta strzelista konstrukcja była aż nazbyt realna.
Emir pożegnał się z matką. Gdy wyszedł na ulicę, zdał sobie sprawę, że godzina jeszcze młoda, postanowił więc, że przejdzie się do Miry piechotą. Miasto 17 przypominało jeden wielki, ponury i bezbarwny moloch. No może nie do końca bezbarwny, bo na niektórych kamienicach zachowało się nieco wyblakłej farby, a gdzieniegdzie dało się nawet zauważyć pozostałości starych szyldów dawno już pozamykanych interesów. Nie zmieniało to faktu, że miasto do urokliwych nie należało, ale mimo to mężczyzna czuł się zadziwiająco lekko i błogo. Może to przez to, że promienie słońca przyjemnie ogrzewały jego twarz, a może dlatego, że wreszcie miał spotkać się z Mirą po jego trzyletniej nieobecności. Nie przeszkadzały mu nawet wszechobecne skanery Kombinatu, z których jeden najwyraźniej go sobie upatrzył, bo nie przestawał za nim podążać. Po tylu latach dało się do tego przyzwyczaić i czasem Emira bawiło, że nawet będąc protektorem podlegał regularnej inwigilacji. Najwyraźniej Kombinat nie ufał nikomu. Z drugiej strony skąd skanery wiedziały, kogo sobie obrać za cel, skoro każdy wyglądał tak samo? Czy to szary obywatel, czy protektor w cywilu, każdy nosił ten sam paskudny, granatowy uniform mieszkańca, z nadrukowanym numerem miasta. No właśnie, każdy? Emir trochę zgłupiał, gdy na balkonie jednego z pobliskich budynków ujrzał mężczyznę w szaroniebieskim garniturze. Z tej odległości nie dało się dobrze dostrzec szczegółów jego twarzy, ale protektor mógłby przysiąc, że nieznajomy uważnie się w niego wpatruje. Z jakiegoś powodu Emir nie umiał zignorować tego z pozoru niewinnego widoku. Zastanawiał się, kim był tajemniczy mężczyzna i co skrywała trzymana przez niego teczka. Sam wpatrywał się w nieznajomego przez moment i mógłby przysiąc, że ich spojrzenia spotkały się. Nie na długo jednak, gdyż mężczyzna w garniturze nagle odwrócił się i zniknął we wnętrzu budynku. Choć rozsądek podpowiadał Emirowi, że to tylko nieistotne zdarzenie, o którym należy zapomnieć, z jakiegoś powodu przez resztę drogi czuł dziwny niepokój.
Przyzwyczajenia łatwo nie znikają, dlatego Emir zapukał dokładnie trzy razy w określonych odstępach czasu, oznajmiając tym prostym szyfrem, że pod drzwiami stoi nikt inny, jak właśnie on. Gdy tylko został wpuszczony do środka, doznał niemałego zaskoczenia. Mira stała przed nim ubrana w czarną, obcisłą sukienkę. W gruncie rzeczy bardzo skromną, ale jednak Emir nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział kobietę w czymś innym niż uniform. Być może wielu nie uznałoby Miry za piękną. Jej ramiona zdawały się trochę za szerokie na tak kobiecy strój, nos miała nieco skrzywiony po niejednym złamaniu, a usta wąskie i mało wyraziste, a jednak przez trzy lata swej nieobecności Emir za niczym tak bardzo nie tęsknił, jak za widokiem tej twarzy. Do tego ten złoty warkocz upięty w kok... czego by nie mówić, dla niego Mira wyglądała posągowo.
- Będziesz tak stać i się gapić, czy mnie wreszcie uściskasz? – zachichotała kobieta.
Mężczyzna się zreflektował i porządnie przytulił koleżankę. Choć Mira do niskich nie należała, Emir był człowiekiem o tak potężnej posturze, że musiał się schylić, by kobieta mogła cmoknąć go w policzek.
- Przepraszam, że jestem trochę za wcześnie – powiedział.
- Nic nie szkodzi. Będziemy mieć więcej czasu na pogaduchy.
- A... jeszcze mam dla ciebie prezent. - Emir wręczył koleżance małą paczkę.
Gdy Mira rozpakowała upominek, jej oczom ukazała się książka. Stare wydanie, ale to nie miało żadnego znaczenia.
- „Hobbit”? - ucieszyła się. - Nigdy nie zapominasz, co?
- Powiedzmy, że szczęśliwie wpadła mi do rąk.
Mira schowała książkę do szuflady i zaprosiła przyjaciela do stołu. Kilka dodatkowych nakryć sugerowało, że miał zjawić się ktoś jeszcze. Pewnie starzy znajomi, za którymi Emir również tęsknił. W końcu miało to być swoiste przyjęcie powitalne.
- Napijesz się herbaty? Mam prawdziwy samowar – zaproponowała kobieta, nie kryjąc dumy.
- Jasne.
Nawet zastawa, którą podała Mira wyglądała wyjątkowo, prawdopodobnie ręcznie malowana. Herbata zaś smakowała tak, jak Emir pamiętał sprzed lat. Zarówno on, jak i jego koleżanka już wcześniej mogli pozwolić sobie na nieco więcej niż szary obywatel, ale jednak tym razem mężczyzna zrobił się odrobinę podejrzliwy.
- Coś chyba mnie ominęło – stwierdził, odkładając pustą filiżankę. Był tak zmieszany, że praktycznie wypił herbatę duszkiem.
- Nic, czego nie dałoby się nadrobić. - Mira wstała i dolała przyjacielowi herbaty. - Nie jestem już protektorką. Ciężko pracowałam pod twoją nieobecność, ale się opłaciło. Zostałam pierwszą aspirującą – oznajmiła z uśmiechem.
Przez moment Emir wpatrywał się w kobietę z lekkim niedowierzaniem, ale zachował spokój.
- Pamiętasz, jak mój tata awansował? - rzucił niepewnie.
Mira nie zdawała się być ani trochę zaskoczona jego reakcją.
- To było dawno, Emir. Ty może tego nie dostrzegasz, ale czasy się zmieniają, a my musimy się zmieniać wraz z nimi, jeśli nasze życie ma mieć jakikolwiek sens.
Zegar na ścianie wybił godzinę szóstą. Choć wyglądał staroświecko, ten akurat działał bez zarzutu.