Rozdział 7
Czy boisz się ciemności, Artem?
Czy boisz się ciemności, Artem?
Piotr, Zosia i Natalia dotarli na posterunek policji w rekordowym czasie. Komendant natychmiast rozdzielił zadania pomiędzy podwładnych, a sam poszedł do swojego gabinetu, aby odsapnąć choć na moment. Było blisko. Nie było wątpliwości, że tym razem Złowrogi przyszykował zasadzkę na niego. Po chwili zreflektował się - nie mógł wykluczyć przypadku. Ofiarą miał być Modest, a on i te dwie dziewczyny znaleźli się tam w złej godzinie. Z trudem przekonał siebie do uwierzenia w taką wersję, a teraz musiał sprawić, aby inni również w nią uwierzyli.
- Jechać na działkę Modesta szukać śladów, robić obławę - grzmiał do słuchawki telefonu. - Kurwa jasna! To już przekracza granice!
W międzyczasie Alicja ściągnęła na komisariat Iwonę i Konrada oszczędzając im makabrycznych szczegółów. Trójka świadków oraz ich bliscy trafili do pokoju przesłuchań i wtedy nastąpił chaos.
Najpierw trajkotała Natalia, a potem Iwona. Konrad wysnuł teorię o zemście, na kim i w jakim celu, nie potrafił wyjaśnić. Zwrócił też uwagę, że ciotka i bratanica są do siebie bardzo podobne, jeśli chodzi o słowotok występujący w stresowych sytuacjach. Zosia nie mówiła nic. Piotr łapał się za głowę, a Alicja rozważała przejęcie artykułów piśmienniczych na swoją stronę biurka dopóki funkcjonariusz Karaś przebywał na plebanii.
Jedyną dobrą rzeczą była możliwość odrzucenia wersji księdza o tym, iż strach na wróble atakuje ludzi przebywających na dawnych ziemiach Złowrogiego. Śmierć Modesta na działce wyłamała się ze wzoru i ostatecznie potwierdziła nieprawdziwość teorii. Alicja z żalem spojrzała na ukochane biurko pod oknem. Przehandlowała je za hipotezę, która dziś okazała się bzdurą.
- Ta sprawa jest bezsensu - stwierdził chłodno Konrad.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo żaden trop nie łączy się z pozostałymi - fuknął poirytowany. - przypadkowe morderstwa, ataki na obóz, cytat z Biblii. A podejrzani? Wszyscy i nikt!
Zapadła cisza.
- Czego szukaliście u Modesta? - zabrała głos Iwona.
Piotr i Natalia spojrzeli po sobie. Policjant nie miał zamiaru tłumaczyć się ze swoich działań, a na samą myśl o powtórce rozmowy jaką odbył z Natalią przed domem wujka cierpła mu skóra.
- No... - ponaglił delikatnie Konrad.
Niespodziewanie sekret uratowała Zosia.
- To wszystko wasza wina! - ryknęła rozgoryczona.
- Jak to moja? - obruszyła się Natalia.
- Idiotka! Mówiłam, żebyśmy wzięły ze sobą jakąś broń! A ty nie lepszy - spojrzała na Czyża. - Kto cię uczył strzelać?! Trzy razy chybiłeś! Nie dziwota, że jakiś wariat morduje ludzi, jeśli każdy tutaj prezentuje koncertowy poziom nieudolności!
Temat spotkania z Modestem nieświadomie zszedł na dalszy plan na rzecz nieudolności. Trudno było powiedzieć na ile świadomie Zosia odwiodła grupę od właściwego tematu. Rzekomy romans policjanta z pocztową nie obchodził jej. Irytował zaś fakt, że nie udało jej się dorwać Złowrogiego, a tylko dlatego fatygowała się z Natalią do Modesta.
***
W międzyczasie obóz Glonojadów żył własnym życiem. Jowita i Leszek oddelegowali młodych obozowiczów do domków A3 i B1 jako tych w najbliższym sąsiedztwie z chatką opiekunów, w której zamierzali czekać na jakiekolwiek wiadomości od Iwony. Po telefonie od Bielak, pani Pawlicka rzuciła wszystko, wsiadła w samochód i odjechała w pośpiechu. Ze strzępkami informacji przybył Adrian Korba. O sprawie wiedział tylko tyle, że chodziło o Zosię, a Konrad miał natychmiast stawić się na komisariacie w Staraszewie. Dominika zaparzyła herbatę, a następnie usiadła w oknie, spoglądając na sąsiedni domek.
- Dzisiaj nie zmrużę oka - powiedziała. - Co jak te wariat właśnie atakuje dzieciaki?
- Jest za cicho.
- Długo ich nie ma - mruknął Adrian. - Weź, spróbuj zadzwonić raz jeszcze - nakazał, szturchając Leszka.
- Co cię łączy z Artemem? - spytała nagle Dominika.
Jowita, aż podskoczyła na dźwięk jego imienia.
- My... jesteśmy przyjaciółmi.
- Nie chcę być złośliwy, ale mam wrażenie, że za tym wszystkim stoi właśnie Artem - zaopiniował Leszek, ukradkiem obserwując reakcję dziewczyny.
Reakcja była żadna.
- Za morderstwami? - wolał upewnić się Adrian.
W Staraszewie działo się wiele. Najważniejszym tematem były morderstwa, okazjonalnie wspominano włamanie na obóz Glonojadów, nieśmiało plotkowano o romansie komendanta i pocztowej, coraz mniej mówiono o kradzieży strachów na wróble z pola Korczaków.
Leszek przytaknął.
- To nie on.
I na potwierdzenie również żadne opowiedziała o zaginionej siostrze Artema. Historii jednak nikt nie potrafił potwierdzić.
- Mam szalony koncept - powiedziała rozweselona Dominika. - A co jeśli Daria jest naszym mordercą? Może na przykład, mści się za coś.
Adrian pokręcił głową.
- Za co? Zresztą to bezsens... Zniknęła kilka miesięcy temu i powróciła?
- Konrad przytoczyłby przykład Jasona Voorheesa - zaopiniował Leszek w obronie swojej dziewczyny.
Jowita zmarszczyła brwi.
- Chyba widziałam ten film - przyznała ostrożnie. - To tam, gdzie morduje chłopiec porzucony w lesie?
- To niekoniecznie głupia myśl - kontynuowała zupełnie poważnie Dominika. - Mogła potrzebować czasu na przygotowanie się do zbrodni.
Korba machnął ręką.
- Jowita, a pamiętasz broń jaką cię zaatakował? - wyrwało się Leszkowi.
- Widły, ale krótkie.
- Trzymał w ręku?
Pokiwała głową.
- A co się pytasz? - zainteresował się Adrian.
Matuszewicz wzruszył ramionami.
- Tak tylko pytam z ciekawości.
***
- Komendancie - zaczęła niepewnie Iwona po wyjściu z pokoju przesłuchań. - Mam do pana ogromną prośbę.
Piotr przystanął w drzwiach i intuicyjnie odczekał, aż Konrad, Zosia i Natalia oddalą się.
- Słucham.
- Jeśli coś mi się stanie... - głos kobiety złamał się.
- Nic pani się nie stanie - powiedział to odruchowo.
W rzeczywistości już dawno stracił panowanie nad czymkolwiek. Przekonywał się, że jest inaczej, że prowadzi śledztwo, a morderca już wkrótce przestanie komukolwiek zagrażać, ale nie miał pewności.
- Tego pan nie wie - mówiła jakby czytając w jego myślach. - Ten potwór już celował w obóz, a jeśli coś mi się przytrafi chciałabym, aby moja córka była bezpieczna. Niech pan mi obieca, że za wszelką cenę ochroni Jowitę.
Co mógł odpowiedzieć? Przytaknął bezmyślnie, a potem odprowadził ją do wzrokiem do samochodu.
- Gdzie jest Karaś? - spytała rozgniewana Alicja.
- Nie wiem, a na co ci on?
Bielak wzruszyła ramionami. Wtedy tchnęło ją pytanie, które miała mu zamiar zadać już dawno temu.
- Pamięta pan komendant Noc złowrogiego czynu?
Tym razem to on wzruszył ramionami.
- Miał pan wtedy dyżur na komisariacie - przypomniała pośpiesznie. - Potem zadzwonił pan po mnie od lekarza, że przywieźli młodą Pawlicką.
- Do rzeczy.
- Gdzie pan wtedy był?
Czyż jakby przebudzony z letargu spojrzał na Bielak.
- Jak to gdzie byłem? - warknął poirytowany. - Z Jowitą i tą dwójką dzieciaków w szpitalu!
Alicja poczuła się nieswojo. Nadal nie uzyskała odpowiedzi na swoje pytanie. Czuła, że nie chce i nie powinna drążyć dalej, ale pewna sytuacja, o której zdążyła zapomnieć powracała do niej ze wzmożoną siłą.
- Chodzi mi o to, gdzie pan był wcześniej - odparła i nie dając sobie przerwać kontynuowała. - Miał pan dyżur, a ja zapomniałam mojego notesiku z biurka, no wie pan... tego z Hello Kitty - chociaż teraz nie miała pewności, czy przypadkiem nie chodziło o notesik ze Snoopym - wróciłam, a pana nie było. Gdzie był pan podczas dokonania zbrodni?
Piotr spojrzał na nią litościwie.
- Z Grażynką - odparł bez zastanowienia. - Tak, teraz to już żadna tajemnica i tak wszystkie dzieciaki w okolicy wmawiają sobie, że miałem romans z ofiarą!
- Ja nie...
- Ty nie, ale inni tak. Jak chcesz to mnie aresztuj - odparł trywialnie. - Święty nie jestem, ale zabić jeszcze nikogo nie zabiłem.
Powiedziawszy to wrócił do gabinetu. Alicja jeszcze przez moment zastanawiała się nad jego słowami. Nie zabił nikogo, ale do cholery, co ma z tym wszystkim wspólnego pocztowa?
***
Budynek, w którym mieszkał miał cztery kondygnacje. Była to stara, przedwojenna kamienica o szarych ścianach, dużych oknach i drewnianych drzwiach, zimą wpuszczających chłód na klatkę schodową. Wtedy miasto nosiło inną nazwę. Jako dorosły człowiek był potem w tamtej okolicy może ze dwa razy, ale nigdy nawet nie pomyślał o tym, aby zobaczyć dom, w którym spędził najmłodsze lata. Ciemność przyszła, kiedy zniknął ojciec. Najpierw nieśmiało otoczyła budynek i jego mieszkańców, aby po śmierci babki ostatecznie pożreć pozostałych.
Wizytę u matki przekładał od kilku dni. Gdy ponownie zadzwoniła z prośbą o spotkanie nie mógł dłużej zwlekać, chociaż wątpił w jakiekolwiek rewelacje, w których posiadaniu rzekomo była. Późnym popołudniem przyjechał do domu pochłoniętego przez mrok. Na powrót czuł duszność i atakującą go zewsząd ciemność.
Gdy ojciec odszedł miał około trzynastu lat. Jeszcze go pamiętał w przeciwieństwie do Darii. Ona była malutka. Chyba tylko dzięki temu skrawkowi w pamięci nie pozwolił pożreć się ciemności. Inaczej było z ich matką. Zniknięcie męża przeżyła bardzo mocno, a jej serce z dnia nadzień zaczęło przybierać formę ohydnego kamienia o ostrych krawędziach i chropowatej powierzchni. Gorycz odepchnęła od niej Artema już na zawsze, zle to samo uczucie sprawiło, że Darię pokochała nad życie.
I dobrze. Mała dziewczynka potrzebuje matki, a ja jestem prawie dorosły - tłumaczył sobie.
Poza tym była jeszcze babcia. Mimo osiemdziesiątki energiczna kobieta z dnia na dzień przejęła rolę ojca i matki, a co najważniejsze przysposobiła Artema do dorosłego życia.
Skończył szkołę, poszedł do pracy, ale co najważniejsze opuścił ciemność spowijającą jego rodzinny dom.
Z siostrą nie miał najlepszego kontaktu, co można było tłumaczyć dzielącą ich różnicą wieku oraz tym, że Daria nadal mieszkała u matki. Spotykali się sporadycznie, aż do stycznia 2009 roku, kiedy to ich więź nabrała nowej, nigdy wcześniej nieznanej siły.
- A ty Artemka, pamiętasz tatę? - spytała któregoś razu.
- Słabo - odparł nie chcąc kontynuować rozmowy.
Nie lubił opowiadać o ojcu. Daria miała matkę, a on jedynie wspomnienie ojca, z którym nie chciał się dzielić z siostrą.
- Czy mama była inna zanim umarł tata?
- On nie umarł - pokręcił głową. - Zostawił nas.
Daria nie odezwała się, a Artem kontynuował:
- Dzieciom nie mówi się takich rzeczy, ale on zostawił matkę.
Oczywiście, wiedziała o jego odejściu, a także o tym, że już nigdy nie kontaktował się z rodziną. Chociaż, może pisał do Artema albo dzwonił do żony, ale ona nigdy im o tym nie mówiła. Może ciemność, która otaczała ich rodzinę nie pozwalała mu powrócić do domu? Wtedy w dziewczynie zakiełkowała pewna myśl. A co, gdyby odnalazła tego człowieka? Wkrótce poszukiwania ojca miały stać się jej obsesją, z której zwierzała się wyłącznie bratu.
Artem skończył trzydzieści cztery lata, gdy Daria opowiedziała mu o swoich planach na przyszłość.
- Wyjeżdżam na studia do Polski.
- Do Polski? - zdziwił się. - A co z Uniwersytetem Medycznym?
- W Katowicach też mogę studiować medycynę.
Brat zmarszczył brwi.
- Dlaczego akurat w Polsce?
Początkowo nie chciała odpowiedzieć, ale pod ciężarem jego wzroku wydusiła z siebie prawdziwy powód: - nasz tata jest w Polsce.
- I co? Chcesz go odszukać?
- Tak.
- Zwariowałaś! - rzucił niespokojny. - Ty nie znasz tego człowieka! Jak chcesz go szukać?! Bzdura jakaś!
- Wiem, że to szaleństwo, ale natrafiłam na ślad i...
- Jaki ślad?!
- Nie mogę tego wyjaśnić, ale to tak jakby ktoś mi wręczył kartkę z adresem - mówiła, nie przejmując się bratem. - Pojadę do Katowic i porozmawiam z nim osobiście.
Artem poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu. Do tej pory żył jedynie wspomnieniem ojca, ale było ono jego wspomnieniem, do którego Daria nie miała dostępu. Teraz jednak, bez względu na wszystko, siostra mogła poznać ich ojca, co oznaczało, że wspomnienie Artema już nigdy nie będzie tylko jego wspomnieniem.
- I co? Liczysz, że wróci z tobą na Ukrainę? - zabrzmiał okropnie złośliwie i pożałował, że nie ugryzł się w język.
- Nie... nie wiem... - zawahała się, naiwnie licząc na bajkowy zwrot akcji, w którym dobry król powraca i rozpędza ciemność wokół królowej. - Chcę tylko zapytać, dlaczego nas opuścił.
- A co na to matka?
- Mama popiera moje studia w Polsce.
- A o twoich poszukiwaniach ojca nie wie, co?
- Artemka - wyszeptała, łapiąc brata za rękę. - Pojadę tam bez względu na wszystko, ale... ale będę czuła się lepiej, jeśli będziesz mnie popierał.
Wzruszył ramionami. Nie potrafił szczerze powiedzieć, co o tym wszystkim myśli.
Po tej rozmowie Daria przestała odwiedzać brata w jego mieszkaniu. Raz, czy dwa minęli się gdzieś w mieście. Na kilka dni przed wylotem do Polski, Artem zadzwonił do siostry życząc udanej podróży. Od tej pory dziewczyna kontaktowała się wyłącznie z matką. Z początkiem roku 2010 kontakt ograniczył się do obowiązkowych telefonów i chłodnych informacji. Potem zabrakło nawet takich rozmów. Daria nie telefonowała, nie pisała. Przestała chodzić na zajęcia, a w końcu wykreślono ją z listy studentów. Po prostu zniknęła. Poszukiwania władz polskich i ukraińskich nie przyniosły żadnych efektów.
***
Natalia nie odwołała treningu. Na ten moment była już tak zdeterminowana i zawzięta, iż powstrzymać Glonojadki przed udziałem w turnieju gminnym mogłoby jedynie wymordowanie wszystkich zawodniczek. Leszek i Konrad z uwagą przypatrywali się treningowi dziewcząt z trybun, od czasu do czasu wymieniając uwagi na temat Adriana w roli trenera przeplatające się z opisem wczorajszych zdarzeń.
- I wtedy moja siostra powiedziała, że to ich wina.
- W sensie Natalii i policjanta? - dopytał ostrożnie Leszek.
Konrad pokiwał głową. Na komisariacie siedzieli do drugiej w nocy. Potem Iwona odwiozła ich na obóz i pozwoliła przenocować w domu opiekunów.
- Dobra, wiem, że nic nie wiem.
- To już jakiś początek,
- Ale kto zabija? -
Konrad zamyślił się, ale nie od razu odpowiedział.
- Jowita! - rozległo się.
Na trybuny jednym susem wskoczyła Paulina zajmując miejsce nad chłopakami.
- Wszystko zaczęło się właśnie od niej!
- No... nie wiem...
- Myślę, że to prędzej matka Jowity - stwierdził Konrad.
- Iwona? - zawołali równo z niedowierzaniem.
Konrad na chwilę zamilkł dając sobie czas na zebranie myśli, a im na przetrawienie kandydatury.
- Pomyślcie sami, chciała otworzyć ten cały ośrodek wypoczynkowy.
- Chciała i nie otworzy - dopowiedział Lech. - Utopiła kasę.
- Zgoda, ale co z ubezpieczeniem? - nie dawał za wygraną Konrad. - Pewności nie mam, ale całkiem możliwe, że ubezpieczyła obóz na wypadek czegoś takiego jak...
- Jak morderca? - Leszek nie krył sceptycyzmu.
Paulina milczała ostentacyjnie.
Wszyscy w Staraszewie wiedzieli o jej planach związanych z odbudową obozu i bez względu na sympatie i antypatie kibicowali kobiecie. Obóz Glonojadów miał ożywić miasteczko. Jednak teraz, ale w obecnej sytuacji, zamknięcie wydawało się jedynym rozsądnym działaniem. A odszkodowanie? Każdy człowiek liczy pieniądze. Paulina nie widziała w tym nic podejrzanego. Zresztą już postanowiła mordercą najpewniej jest Leszek albo Konrad. Zabije ich, a potem wszystko wróci do normy.
- Dlaczego akurat Jowita przeżyła spotkanie ze Złowrogim? - Konrad nie dawał za wygraną. - Bo jej córka była doskonałym świadkiem.
- Ale to jednak ciotka Natalii - Leszek nie był już taki pewny swego.
- Każdy wariat jest czyimś krewnym - rzuciła od niechcenia Paulina. - Wiedzieliście, że... - wyszeptała konspiracyjnie - ojciec Jowity jest jakimś tam pra pra wnukiem Floriana Złowrogiego?
"Jakimś tam" nie do końca przekonało Konrada. Leszek wahał się z racji odbytej rozmowy z Rafałem, w której ten wspomniał o szaleństwie dziedziczonym w genach.
- Modest mógł coś wiedzieć i dlatego zginął - powiedział mimowolnie Leszek, chociaż na myśli miał szalonego Rafała.
- Dlaczego akurat on?
- Bo morderca go zabił.
- I kilka osób przed nim.
- Przestańcie! - nakazała Paulina. - Szczerze, uważam, że zabijacie albo wy...
- My? - Konrad poczuł się wyraźnie dotknięty oskarżeniem.
- No, któreś z przyjezdnych - sprecyzowała - albo glonozjeb. Nie wiem, gdzie szukać dowodów na potwierdzenie moich podejrzeń, ale skoro mówisz, że wuj Modest coś wiedział to pójdziemy tam - zarządziła.
- Dopiero kręciła się u niego policja? - przypomniał Leszek. - Ktoś może uznać, że zacieramy ślady.
- Miejscowy wymiar sprawiedliwości reprezentują idioci - stwierdziła gorzko. - Nikt nic nie uzna.
- To prawda! - przytaknął Konrad mający w pamięci idiotyczne przesłuchanie prowadzone przez Bielak. - Poza tym - dodał z zadowoleniem - to żadne włamanie, a jedynie wizyta.
Paulina spojrzała na przedmówcę z uznaniem. W jednej chwili bardzo jej się spodobał.
- Niech wam będzie - dał za wygraną Leszek. - Paulina stoi na czatach, a my wyjdziemy.
- Nic z tego! Chcę brać czynny udział w poszukiwaniach!
Innego rozwiązania nie brała pod uwagę. Pójdą razem i odkryją tożsamość mordercy, a jeśli nie to przynajmniej spróbuje zabić chłopaków z Lipek.
Z końcem przerwy Paulina wróciła na boisko, gdzie od razu zaczęła wyzywać się z Natalią Kozłowską. Konrad i Leszek odprowadzili ją wzrokiem.
- Co myślisz? - spytał Leszek.
- Chyba mi się podoba - odparł. - Może nawet na równi z Olą.
***
Konrad obszedł dom Modesta. Włamanie, a właściwie wizyta w domu nieboszczyka nie mogła stanowić wielkiego wyzwania.
Działkę otaczał niewysoki druciany płotek, a idąc wzdłuż niego można było dotrzeć do miejsca, w którym stykał on się ze ścianą budynku.Okno na tamtej ścianie, jak mu się zdawało, łazienkowe, było nieznacznie uchylone. Wystarczyło wdrapać się na ogrodzenie i bezpośrednio przejść z niego do okna.
Banalne. Ciekawe, czy tak samo uważały Natalia i Zośka? Nie, one zostały zaskoczone. Konrad pomyślał o swoim samochodzie. Mógłby zaparkować po drugiej stronie ulicy i prowadzić stamtąd obserwacje. Misja szpiegowska wywołała w nim ekscytację, a zaraz po ogromny żal spowodowany brakiem auta.
W końcu wrócił do przyjaciół czekających przed bramą.
- I jak?
- Mogliśmy przyjechać moim samochodem - odparł niezadowolony zwiadowca.
- Od razu rzucilibyśmy się w oczy jakiemuś wścibskiemu sąsiadowi - stwierdził Leszek ostrożnie łapiąc za klamkę od furtki. - Zresztą nie o to pytałem.
- Pusto.
Paulina wspięła się na niewysokie ogrodzenie licząc, że dojrzy coś więcej na podwórku. Jednak nie zauważyła niczego poza szpargałami zdobiącymi przestrzeń i ścieżką prowadzącą do domu. Na myśl o tym, że spogląda na świeże miejsce morderstwa zrobiło jej się nieprzyjemnie.
- Jest bezpiecznie - odparł pocieszająco Konrad.
- Główne drzwi są otwarte - usłyszeli.
Z naprzeciwka nadszedł Artem.
- Co tu robisz? - zapytał mimowolnie Leszek.
- Konrad wspominał, że szukacie u Modesta jakichś dowodów.
Leszek momentalnie spiorunował kolegę wzrokiem. Brzęcki wzruszył ramionami jakby mówiąc: tak jakoś wyszło.
- Chcę wam pomóc - dodał zdecydowanie Artem.
Biła od niego determinacja. Musiał poznać prawdę, co przytrafiło się Darii. W głowie miał mroczny scenariusz, w którym dziewczyna spotkała się z ich ojcem, a ten w jakiś niezrozumiały sposób połączył jej los ze złowieszczym strachem na wróble. Zbyt wiele osób zginęło, aby mógł wierzyć, że Darii nie przytrafiło się nic złego.
- Moja siostra. Przyjechałem odnaleźć siostrę - rzucił i nie było już odwrotu.
Ponownie opowiedział o Darii kolejny raz przy tym omijając wątek poszukiwań ojca.
***
Dom wujka Modesta był o tyle niekłopotliwy, że składał się z czterech pomieszczeń; salonu oraz sypialni przedzielonych meblościanką, kuchni i niewielkiej łazienki. O ile podwórze tonęło w chaosie, tak wnętrze domu zachowywało pedantyczny porządek. Grupa rozpoczęła od salonu trącącego czymś w rodzaju biura. Konrad zaczął przeszukiwać biurko, zaś Paulina rząd trzech regałów nieznacznie odsuniętych od ściany, za którymi na upartego można było ukryć jakieś ważne dokumenty, jak zasugerował Brzęcki. Leszek i Artem ostrożnie zaczęli ściągać z meblościanki segregatory. Modest z pewnością należał do najbardziej pedantycznych osób jakie kiedykolwiek spotkali. Pierwszy segregator przeglądany przez Artema zawierał rachunki za prąd i wodę, niektóre liczyły ponad dziesięć lat.
- I ustaliłeś coś w sprawie siostry? - zagaił Leszek, pobieżnie przeglądając jakieś papiery.
- Nie wiele - odparł. - Zaczęła się ta cała sprawa ze Złowrogim, a ja nie miałem, gdzie szukać - odłożył segregator na miejsce i usiadł. - Nie wiedziałem gdzie szukać tego chłopaka Darii.
- Właściwie to nie wiadomo, czy ta jej koleżanka mówiła prawdę odnośnie chłopaka - zauważył Leszek.
- Jowita uważa, że jestem tu jedynym Ukraińcem.
- Tu ma rację - przyznała Paulina. - Miasto jest małe i raczej każda nowa osoba od razu rzuca się w oczy.
- Coraz bardziej podobają mi się te wakacje - stwierdził z odrazą Leszek odkładając na półkę kolejny segregator. - Prześladuje mnie morderca, a teraz włamałem się do nieboszczyka.
- Mam coś... - powiedział ostrożnie Konrad przechylając nieznacznie kosz na śmieci.
Wewnątrz znajdowało się mnóstwo pomiętych kartek papieru. Chłopak wyciągnął kilka i zaczął rozwijać je na biurku, a potem kłaść obok wcześniej odnalezionych notatek.
- Pisał listy?
Konrad ostrożnie sięgnął po jedną z kartek.
- "Lepiej skończ, bo to to źle się dla Ciebie skończy" - odłożył i przeczytał kolejną: - "Wiem, co robisz i kategorycznie żądam zaprzestania, bo inaczej..."
- Wujek szantażował mordercę? - wydusiła z siebie Paulina.
Teraz całą czwórka pochylała się nad notatkami szukając chociaż jednej bardziej precyzującej żądanie lub odbiorcę. Wszystkie były równie krótkie i idiotyczne.
Zaniepokojony Leszek wrócił do segregatorów. Z Artemem i Pauliną przejrzeli już ponad połowę i przerywać w tym momencie byłoby nierozsądne. Kolejne dwie pozycje katalogowe wydały się dużo ciekawsze. Pierwsza zawierała wycinki z miejscowej gazety podzielone na dwie podgrupy: artykuły o miasteczku ogólnie i odnoszące się w jakiś sposób do Modesta. Druga była czymś w rodzaju dziennika komentującego wydarzenia w Staraszewie. Modest pisał o żniwach i nowym traktorze Korczaków, według niego strasznej chale.
Artem uśmiechnął się na widok komentarza, gdyż miał nieprzyjemność zaglądania do silnika ów maszyny.
Na końcu wpisu był odnośnik do prasowej notatki o żniwach z poprzedniego sezonu, który Leszek odnalazł błyskawicznie. Chłopak przewertował dziennik i przeczytał pierwszy akapit nowej strony:
- "Krzychu chce zostać burmistrzem. Niepojęte, że człowiek bez silnego kręgosłupa moralnego ubiega się o tak poważne stanowisko!".
Na końcu znajdował się odnośnik do informacji o przegranej Wojtkowiaka w wyborach. Na jednej z ostatnich stron znajdował się wpis zachwalający urodę i charakter kuzyneczki Natalki, przypisu brak. Leszek podniósł fotografię wetkniętą pomiędzy strony.
Artem przyjrzał się młodej parze ze zdjęcia i na moment zaniemówił.
- Daria... Skąd?
Konrad i Paulina niczym wygłodniałe sępy rzucili się na fotografię.
- Dostał je ode mnie - powiedział najzwyklej w świecie Brzęcki. - Znalazłem je pod fotelem mojego samochodu - zaczął się tłumaczyć. - Myślałem, że to jacyś krewni Modesta i...
- Nigdy wcześniej jej nie widziałam - przyznała Paulina, gdy wreszcie dostała się do zdjęcia - ale ten chłopak z nią to Mikołaj.
- Chwila... - przerwał Leszek. - Mikołaj? Chłopak Jowity? Ten, który został zabity przez Złowrogiego?
- Żaden chłopak - zaznaczyła Paulina. - Zaprosił glonozjeba na dyskotekę, ale z obowiązku. Co do reszty, zgadza się.
Leszek milczał. Złowrogi, szantaż Modesta, zaginiona dziewczyna, zamordowany nastolatek, samochód. Wszystko nagle z nieokiełznaną siłą zaczęło wirować pomiędzy szalonymi teoriami. Matuszewicz przycisnął do piersi segregator z artykułami.
Nagle spiorunował uch dźwięk otwierających się drzwi domu. Kimkolwiek była ta osoba należało schować się.
Konrad pociągnął za sobą Paulinę w kierunku regałów pod ścianą. Dziewczyna niemal kopnęła opartą o mebel deskę, aby w ostatniej chwili ostrożnie odsunąć przedmiot. Konrad ruszył za nią. Szpara pomiędzy ścianą, a regałem stała się ich punktem obserwacyjnym na fragment drzwi i część biurka.
- Jezu, tam zostały te kartki - wymamrotała Paulina.
Leszek stanął za drzwiami do pokoju cały czas ściskając kurczowo segregator, zaś Artem przeszedł za grubą, zieloną kotarę. Gdyby tamten zorientował się, że ktoś za nią stoi mógłby wyskoczyć oknem.
Wtedy do gabinetu wszedł wysoki mężczyzna. Pomieszczenie wypełnił zapach krwi, potu i słomy.
Leszek nieznacznie pchnął drzwi, aby móc lepiej przyjrzeć się postaci. Wtedy pożałował swojej akcji. Plecami do niego stał Złowrogi. Wystarczyło, że obróciłby się, a stanęliby ze sobą twarzą w twarz.
Morderca podszedł do biurka mrucząc coś pod nosem. Zachłannie zebrał wszystkie anonimy umieszczając je w kieszeni. Matuszewicz złapał za klamkę próbując przyciągnąć drzwi możliwie jak najbliżej siebie.
No to jestem ugotowany - pomyślał Leszek. - Zobaczy mnie jak nic.
Wtedy Artem z pełną premedytacją uchylił okno. Rama okienna uderzyła o ścianę, a do pokoju dostał się powiew świeżego powietrza. Złowrogi momentalnie rzucił się do okna przez które wyskoczył Artem. Leszek wykorzystał szansę na przejście za regał.
Zapadła cisza. Cała trójka jeszcze przez moment siedziała w ukryciu. Pierwszy poruszył się Konrad.
- Poszedł?
- Nie ma go - ogłosił zasapany głos Artema.
Paulina, Leszek i Konrad zaczęli bardzo powoli wychodzić z kryjówki. Mechanik zaglądał do pomieszczenia przez okno, którym chwilę wcześniej wyskoczył.
- Gonił cię?
- Tylko do furtki.
- Dzięki - powiedział z uznaniem Leszek.
Po chwili dotarło do niego, że Złowrogi zabrał o wiele ważniejsze od segregatora rzeczy: anonimy oraz fotografię.
- Co teraz? Idziemy na policję? - spytał Konrad, chociaż znał odpowiedź. - Mogliby zacząć szukać twojej siostry.
- Zabrał zdjęcie - rzucił Leszek. - Anonimy i.... - dziennik z uwagami Modesta również zniknął.
W jednej chwili poczuł ogromną frustrację. Dokonali ważnego odkrycia, a Złowrogi przyszedł i wydarł im znalezisko z rąk. Nie mieli niczego poza niepopartymi niczym tropami.
- Policja zrobi jeszcze większy syf niż my - odparł ponuro. - Zamiast przeszukać dom zostawili wszystko nietknięte, aby Złowrogi mógł sobie po prostu wrócić i zabrać co tam tu było potrzebne - głos Matuszewicza nabierał złości. - Zastanawiam się, czy Czyż i Bielak w ogóle chcą rozwiązać sprawę?!
- Ma rację - zgodził się Artem.
- Czyli lipa - mruknęła Paulina. - Wracam do domu, a wyróbcie co chcecie.
Konrad spojrzał w niebo. Popołudniowe słońce znikało za groźnymi chmurami.
- Pogoda slaszeryczna - mruknął.
- Jaka? - nie zrozumiał Artem.
- Znaczy... deszczowa - wyjaśnił. - W slasherach to idealna pora na atak mordercy. Lepiej wracajmy...
***
Tego dnia Artem odwiedził matkę. Kobieta siedziała w fotelu pod oknem i piła poobiednią herbatę. Mężczyzna usiadł w drugim fotelu i chwilę spoglądał przez okno. Ulica była pusta.
- Skontaktowała się ze mną koleżanka Darii - powiedziała, odstawiając kubek na parapet.
Artem zmarszczył brwi pytająco.
- Musisz jechać do Polski.
- Znaleźli ją?
- Nie.
- W takim razie po co?
- Daj mi wytłumaczyć - matka mówiła ze spokojem. - Ta jej koleżanka wygadała się o Darii. Nie chciała robić sobie i Darii kłopotów, bo ta ją prosiła o milczenie. Chodzi o to, że Daria poznała jakiegoś chłopca - kobieta ciężko podniosła się z fotela i przeszła do komody, na której leżał otwarty list.
Podała kopertę synowi. List od koleżanki zajmował niecałą stronę. Czcionka była prosta i staranna, ale sprawia nieco kłopotów Artemowi.
- Tu wszystko wyjaśniła - dodała matka ponownie siadając na fotelu.
Artem przeczytał pierwszy akapit. Były tam przeprosiny, ogólne wyrażenie niepokoju o przyjaciółkę, prośba ze strony Darii, aby nikomu nie zdradzała miejsca swojego pobytu oraz to, że zamieszka z chłopakiem w jego rodzinnej miejscowości, kochają się i nikt nie powinien wtrącać się do ich życia. Nikt i nigdy.
- Staraz... Stara... sze... wo... Staraszewo - odczytał.
Artem przypomniał sobie ostatnią rozmowę z siostrą na kilka dni przed wyjazdem. Życzył jej miłej podróży, a ona poprosiła, aby za żadne skarby świata nie zdradzał jej prawdziwych powodów. Nikomu i nigdy. Zgodził się zaskoczony, ale nie kwestionował ostatnich słów siostry. Obietnicy zamierzał dotrzymać. Teraz, gdy jednak znikąd pojawił się chłopak, a wraz z nim rzekoma miłość, Darię pochłonęła ciemność.
- Sama pojechałabym, ale zdrowie mi nie pozwala - wzięła do drżącej ręki kubek. - Jedź do tej miejscowości i odszukaj siostrę - nakazała, a potem jakby łagodniej dodała: - ty znasz język. Poradzisz sobie. Przywieź moją córkę z powrotem. Proszę.
***
Noc złowrogiego czynu
Wybudzony z niespokojnego snu Artem rozejrzał się dookoła. Siedział w busiku. Przez krótką chwilę wydawało mu się, że wszystko, co do tej pory go spotkało było koszmarem, ale nie... Siedział w busiku, a nad nim stał tęgi kierowca.
- Kolego, ostatni przystanek.
Artem wyjrzał przez okno. Była noc. Żółty księżyc zwisał na czarnym niebie. Bus stał zaparkowany obok wysepki, na której znajdowała się jedynie ceglana zabudowa rozświetlana mdłym światłem lampy. Kilka metrów od niej szosa krzyżowała się z główną ulicą prowadzącą wzdłuż pól, a dalej lasów.
Jeśli istnieje koniec świata to właśnie do niego dotarłem - pomyślał, wysiadając.
- Staraszewo - rzucił hasło w stronę kierowcy.
- Przespałeś przystanek - odparł kierowca.
- Jak dojadę?
- Powrotnym. Za pięć godzin - pokazał na palcach.
Zupełnie niepotrzebnie, bo Artem zrozumiał każde słowo.
- Daleko?
Kierowca wskazał szosę wchodzącą w las.
- Jesteśmy właściwie na obrzeżach Staraszewa - powiedział pokrzepiająco.
Do miasta kursowały dwie linie; jedna przejeżdżała przez centrum, a druga, pechowo Artem skorzystał właśnie z niej, zatrzymywała się wyłącznie na granicy z miastem, a potem wycofywała do pobliskiej Górki.
Podziękował za informację i ruszył przed siebie.
Jak teraz potrąci mnie samochód to będę miał za swoje - pomyślał, idąc poboczem. - Chociaż lepsze to od dzikiego zwierzęcia.
Wtedy szosę rozświetliły dwa reflektory. Z naprzeciwka nadjechała Kia. Na widok kierowcy samochód zwolnił, a ostatecznie stanął na kilka metrów przed pieszym. Gdy Artem podszedł kierowca Kii uchylił okno.
- Dokąd pan idzie o tej porze? - pytanie z pewnością nie było przyjacielskie.
- Do Staraszewa.
- Nie jest pan stąd, co? - kierowca poświecił mu w oczy. - Proszę przygotować jakiś dokument.
Dopiero wtedy Artem zorientował się, że ma do czynienia z policjantem w nieoznakowanym radiowozie. Nerwowo zaczął przetrząsać torbę w poszukiwaniu portfela z wizą.
- Mamy zgłoszenie - rozbrzmiało z wnętrza auta. - Morderstwo i próba morderstwa. Dziewczyna, która przeżyła jest właśnie w szpitalu w Staraszewie.
Informacja spiorunowała Czyża, ale mimo to zachował pozorny spokój.
- Już tam jadę - odparł do radia.
Policjant okazał jeszcze sekundę zawahania.
- Lepiej, żebym pana nie spotkał ponownie - zapowiedział, ruszając.
Szosa wyprowadziła Artema z lasu. Już świtało, gdy przechodził obok zaniedbanego podwórza Korczaków. Jak miał szukać Darii? Od czego zacząć? Pukać od drzwi do drzwi? Idiotyzm. Może, gdyby zatrudnił się u jakiegoś gospodarza? Miałby na utrzymanie i mógłby poznać ludzi.
Drzwi otworzyła mu Barbara Korczak.
- Słucham.
- Szukam roboty.
***
Pechowe popołudnie musiało nastrojem wpasować się w kulejące szczęście Iwony Pawlickiej. Piątek trzynastego stał się bowiem pierwszym deszczowym dniem tego lata, a zarazem początkiem kolonii na obozie. Rzęsistej ulewie towarzyszył chłodny wiatr, a całość kontrastowała z popołudniową szarugą. Nie było mowy o zabawie lub chociażby spacerze. Dzieciaki wraz z Natalią i Dominiką oglądały jakiś program telewizyjny. Jowita z kolei poszła do kuchni zrobić prowizoryczną obiadokolację. Talentu kucharskiego nie posiadała, ale czy był on potrzebny do zrobienia kilku kanapek?
Wtedy rozległo się agresywne łomotanie. Dziewczyna złapała przedmiot znajdujący się pod ręką - była to chochla - podeszła do drzwi i ostrożnie ściągnęła zasuwkę. Wtedy nastąpiły dwa cudy. Pierwszy, że Jowita nie krzyknęła na widok postaci w szarej kurtce z kapturem, a drugi, że nie zdzieliła jej chochlą w łeb.
- Biała Kasia?
- Tak! - odparła wpychając się niemal siłą do środka. - Leje jak z cebra!
Pawlicka zgodziła się odnośnie pogody. Nie miała jednak sprecyzowanego zdania na temat długiego, rzeźnickiego noża, z którym przyszła koleżanka.
- Po co przyszłaś? - zapytała delikatnie cały czas spoglądając na ściskany przez Kasię nóż.
- Chciałam pogadać.
- Zdejmij kurtkę, usiądź, a ja od razu zaniosę ten nóż do kuchni i przy okazji zrobię herbatę.
Kasia nie spełniła żadnej z tych próśb. Szybkim krokiem podeszła do drzwi odcinając Jowicie jedyną drogę ucieczki.
- Długo zastanawiałam się, pod jaką, kurwa, szczęśliwą gwiazdą musiałaś się urodzić? - rzuciła. - Pochodzisz z bogatej rodziny. Zostajesz kapitanem Glonojadek. Uciekasz Złowrogiemu i wszyscy o tobie mówią - wyliczyła sfrustrowana. - Dlaczego ja nie mogłam być kapitanem?
- Bo jesteś libero.
- I co z tego?!
- Takie są zasady... Nie moja wina... - zaczęła tłumaczyć się. Mocno zdenerwowana byłaby gotowa oddać białej Kasi pałeczkę kapitana, gdyby nie regulamin.
- Sram na takie zasady! - powiedziała, mierząc do Jowity nożem. - Wiem, że ty i twoja matka jesteście morderczyniami! Pora zginąć!
Napastniczka ruszyła kuc galopem w stronę przerażonej Jowity. Wtedy nastąpił trzeci cud. Do chatki wbiegł strach na wróble. Jednym zdecydowanym ruchem odebrał życie wściekłej napastniczce. Pawlicka nie wiedziała, czy ma mu dziękować za ratunek, czy zwyzywać za morderstwo kolejnej Glonojadki.Sprawę rozwiązał Złowrogi rzucając się na nią.
Pawlicka uciekła do kuchni, a stamtąd z powrotem do drzwi wyjściowych. Ucieczka na zewnątrz była znacznie trudniejsza niż wewnątrz domu. Biegła prawie po omacku z trudem utrzymując równowagę na śliskiej i błotnistej ścieżce.
Ostatkiem sił dotarła do domku C2. Poślizgnąwszy się w progu weszła za próg zatrzaskując za sobą drzwi. Opiekunki oraz dzieci dotychczas tępo oglądające film ożywiły się.
- Co ci się stało? - zawołała przerażona matka.
- Zło... Złowrogi! - zawołała, usiłując złapać oddech.
- Czy to krew? - spytała Dominika, wybierając numer na policję.
Dopiero przy świetle lampy Jowita mogła spojrzeć na siebie. Bluzka była rozdarta, a dumny napis "dajonolg" zakrywało błoto i odpryski krwi. Kolana miała posiniaczone, prawdopodobnie, od upadku, którego teraz nie potrafiła sobie przypomnieć.
Zresztą nie było na to czasu. Poczuła potrzebę zabicia tego gnoja choćby chochlą, którą z jakiegoś powodu nadal dzierżyła w dłoni. Mogła go dobić jak w filmiku o zabijaniu łyżką - pomyślała.
- Policja zaraz przyjedzie - oznajmiła Rychlewska.
Wtem dobiegło ich delikatne skrobanie, które przerodziło się w koszmarny łomot. Złowrogi wyważył drzwi. Iwona i Jowita odruchowo odskoczyły, ale strach na wróble zdążył złapać dziewczynę za włosy. Dominika rzuciła w napastnika tym co akurat miała w ręku, nieszczęśliwie był to telefon. Jowita wyszarpnęła się, a matka zaatakowała. Morderca wbił widły w brzuch kobiety. Iwona bezwładnie osunęła się na ziemię.
Dzieci spoglądały na Złowrogiego z bezmyślnym strachem. Dominika i Natalia usiłowały zatamować krwawienie. Jowita na przemian krzyczała i płakała nad ciałem matki. Jedynie śmieszki Adaś i Franek wymieniały się poglądami.
- Co teraz? - spytał Adaś niedoświadczony w byciu slasherową ofiarą.
- Jesteśmy martwym mięsem - odparł beznadziejnie Franek.
Złowrogi wycofał się. Było psychopatycznym mordercą, ale nie świnią do tego stopnia, żeby mordować nieletnich. Postanowił dać im jeszcze z pięć, osiem lat, aż staną się głośnymi i głupimi nastolatkami. Wtedy pomorduje, a póki co wystarczą mu trupy białej i Pawlickiej.
***
Mimo ulewy policja, świadkowie oraz gapie stali na zewnątrz tłocząc się przy dwóch radiowozach i karetce.
- Mówiłem ci, że jeśli raz jeszcze cię zobaczę w mieście... - wrzeszczał czerwony na pysku Piotr Czyż. - Alicja! Zabierz go na przesłuchanie!
Bielak zaprosiła Artema Dotsenko do radiowozu nie szczędząc mu po drodze krytycznych opinii na temat okrutnego zmniejszenia populacji miasteczka. Mechanik nie protestował. Miał zamiar opowiedzieć o wszystkim; Darii, Mikołaju, mordercy i spinającym wszystko klamrą samochodzie. Żałował tylko, że nie zdążył porozmawiać z Jowitą. Miał nieoczywiste przeczucie, że widzą się po raz ostatni. W dalszej kolejności komendant podszedł do dzieciaków z Lipek.
- Artem był z nami... - tłumaczył Konrad.
Piotr przerwał mu gestem ręki.
- A kto powiedział, że wy jesteście wiarygodni? - nikt nie odpowiedział, a on mówił dalej, tym razem bezpośrednio do Leszka i Dominiki: - wy nie macie już czego tutaj szukać. Na jutro zorganizujemy autokar dla dzieci i was - po czym rzucił nieprzyjemne spojrzenie na Natalię. - Ty też możesz się zabrać.
- Nie zostawię kuzynki!- zaprotestowała.
- O Jowitę nie musisz się martwić - uciął. - Obiecałem Iwonie, że zajmę się nią. Jeszcze dzisiaj wywiozę Jowitę ze Staraszewa.
***
W przeciągu godziny Jowita była spakowana. Pożegnała kuzynkę oraz przyjaciół i wraz z Piotrem Czyżem pojechała do nieokreślonej kryjówki. Zdawało się, że początkowo jeżdżą w kółko mijając ulice Szkolną, Wiertniczą, Jeziorną, a potem znowu Szkolną. W końcu skręcili na Kolejową, a dalej przecięli tory. W oddali malował się niewyraźny kontur starego młyna. Był niczym ciemna góra wznosząca się nad szarą polaną. Od tej pory jechali bardzo wolno uważając na każdy wybój. Policjant zdobył się na minimum empatii dla dziewczyny i podał jej termos z herbatą. Zaproponował także herbatniki chomikowane w szufladce przez Bielak.
- Mogę cię o coś zapytać? - zagaił przyjacielsko policjant. - Dlaczego tamtego dnia pojechałaś z Mikołajem?
Nie miała ochoty odpowiadać. Mdliło ją.
- Zaprosił mnie.
- I pomyśleć, że tyle zachodu przez jedną ciebie - westchnął dziwnie spokojny. - Najważniejsze, że będziesz jego ostatnią ofiarą.
- Co było w tej herbacie?
Z pewnością nie dosłyszała odpowiedzi. Wszystko wirowało w zawrotnym tempie. Spała.
Radiowóz zatrzymał się przed zniszczałym budynkiem. Z wnętrza młynu wyszedł strach na wróble.
- Co tak długo?
- Sporo roboty miałem z tą obozową rzeźnią - wyjaśnił, wysiadając z samochodu. - Lepiej pomóż wnieść ją do środka. Mam nadzieję, że ona już naprawdę jest ostatnią ofiarą.
Złowrogi nie odpowiedział.
______________________________
Notka na koniec:
Czy mam jakąś ulubioną postać? Trudno wybrać, bo 80-90% bohaterów została powołana do życia w oparciu o prawdziwych ludzi oraz, chociaż w mniejszym stopniu, o bohaterów filmowych. Dlatego ciężko mi faworyzować kolegów, znajomych, przyjaciół i członków rodziny. Nie wszyscy przeżyją Slasher, ale wszystkich kocham równie mocno. Bardzo polubiłem Jowitę i taką samą sympatią darzę pannę M. będącą jej wzorem. I może kłócimy się o bzdury to optymizm panny M. bardzo mi pomógł w tworzeniu Jowity. Lubię Artema, ale i S. chłopaka z Ukrainy, który użyczył charakteru tej postaci.